
Ukraińcy na Południowym Podlasiu
Ilu Ukraińców mieszka na Południowym Podlasiu nikt nie jest w stanie policzyć. Spróbuję chociaż częściowo wyjaśnić dlaczego dokładność nie jest możliwa. Najbardziej kłamliwym źródłem byłyby informacje z dokumentów urzędowych opracowywanych przy wydawaniu dowodów osobistych, gdyż z uporem starano się udowodnić, iż ludność miejscowa jest jednonarodowa, tzn. polska. Każdy kto napisał, iż jest Ukraińcem, nie tylko spotykał się z, najdelikatniej mówiąc, „nieprzychylnym” stosunkiem, był też tak długo przekonywany, aby napisał, że jest Polakiem aż to zrobił. Gdy był nadzwyczaj uparty i nie chciał podpisać się, iż jest Polakiem, niekiedy doradzano mu aby napisał, iż jest Białorusinem. Mimo to i tak nie miał gwarancji, że uwzględniono go jako nie-Polaka. Osiągnięto zamierzony cel i wyjątkiem jest, aby ktoś z Ukraińców miał w tych dokumentach podaną swoją rzeczywistą narodowość — jest ich nie więcej niż ułamek procenta. Większość jednak nie protestowała, godziła się na to, wolała zresztą, aby w dokumentach nie było śladu ich narodowości. Teraz, gdy sytuacja zmieniła się na lepsze, dalej nie podaje się swej narodowości. Długo i konsekwentnie zaszczepiany strach silnie się zadomowił, nie ma też pewności, jaka polityka w stosunku do mniejszości narodowych będzie w przyszłości.
Wyznacznikiem narodowości nie jest też wyznanie, chociaż według przynależności konfesyjnej można określić przybliżoną ilość Ukraińców. Większość ludności, która ma pełną świadomość narodową, albo tylko „drzemiącą” to prawosławni. Jakaś świadomość jeszcze istnieje w neounickiej parafii w Kostomłotach. Przejawy ukraińskości zdarzają się wśród ludności, która po ukazie carskim o tolerancji religijnej z 1905 r., pamiętając, iż dawniej była unicką, lecz nie mając możliwości powrotu do tego wyznania, przeszła dobrowolnie albo była zmuszona przyjąć obrządek łaciński. Zdarzają się także formalni rzymscy katolicy w pełni, albo częściowo, świadomi swej ukraińskiej narodowości. Istnieją grupy prawosławnych uważających się za Polaków, chociaż ukraińską świadomość mieli jeszcze ich ojcowie. Prawie w każdej wsi, gdzie prawosławni są w większości mieszka jedna, dwie osoby z dawnej Galicji, które weszły w związki małżeńskie z Podlasiankami lub Podlasianami podczas zamieszkiwania na ziemiach, na które przesiedlono ich w czasie akcji „Wisła”. Ci w większości są narodowo uświadomieni. Zdarzają się także przedstawiciele innych małych liczebnie wyznań ze świadomością ukraińską, a także rzymscy katolicy, którzy przesiedlili się tu z Polesia.
Język, który powinien być najważniejszym wyznacznikiem także nie zawsze nim jest. Znam niejedną osobę, która nie włada językiem ukraińskim, ale uważa się za Ukraińca, a także niejedną, która lepiej włada ukraińskim niż polskim i szczerze wierzy, iż jest Polakiem, bo jest rzymskim katolikiem, a bywa, że i prawosławnym, bo wmówiono jej, że skoro urodziła się w Polsce to jest narodowości polskiej.
Żaden, nawet anonimowy, spis ludności nie wykaże jaka jest świadomość narodowa, a tym bardziej ilu jest Ukraińców, gdyż ludzie nie wierzą, iż w Polsce można uważać się za Ukraińca bez narażania się na nieprzyjemności, a nawet dyskryminacje (w jawnej lub też ukrytej formie), zaś doświadczenie historyczne pokazuje, że niezależnie od tego jaki będzie ustrój państwowy, czy to będzie państwo polskie czy rosyjskie, czy krótka okupacja niemiecka, ludność ukraińska zawsze ponosi straty i jest ofiarą każdej polityki państwowej. Takiego myślenia, wyciągania takich wniosków nauczyło właśnie doświadczenie dziejowe. Stąd też wywodzą się pewne zasady postępowania. Tak więc, chociaż ludność ukraińska Południowego Podlasia niejednokrotnie w przeszłości przekonywująco dowodziła swego przywiązania do ojczystego języka, kultury, tradycji, a także religii, chociaż do dzisiaj ludność ta zachowała — głęboko w sercu — narodowy kod, to woli ona nie zmieniać swego zachowania. Czyli zachowując swą świadomość, na zewnątrz stara się nie pokazywać swej ukraińskości. Swą rzeczywistą świadomość narodową ujawniają tylko przed swoimi bliskimi znajomymi — tak jak i oni Ukraińcami. I takie zachowanie można zrozumieć i usprawiedliwić.

Żałować należy tylko jednego. Tego, iż na przekór wszystkiemu nie jest tu prowadzona bardziej zauważalna, chociaż by tylko zaznaczona, działalność kulturalna. Taka, która u jednych podtrzymywałaby świadomość narodową, utwierdzała ich w kulturze narodowej, innym — zagubionym lub zdezorientowanym — pomagałaby przyjść do jedynego właściwego wniosku co do swego rodowodu.
W minionych wiekach rdzenna ludność Południowego Podlasia nazywała siebie ruską. Około początku XX w. słowo to zaczęło funkcjonować równolegle ze słowem Ukrainiec, później zaś ustąpiło przed nim. Niektórzy rdzenni mieszkańcy tej ziemi nadal nazywają siebie ruskimi. Jednak, podobnie jak w minionych wiekach, ludzie ci nie utożsamiają się z Rosjanami lub Białorusinami. Dla nich ich rodowód tożsamy jest z ukraińskim. Chociaż, oczywiście, bywają jak wszędzie wyjątki. Zdarza się też przypadkowo, iż ktoś określa swoją narodowość jako „chachłacką”, „tutejszą” lub „prawosławną”. Nie wgłębiając się w historyczno-socjologiczne aspekty funkcjonowania takich określeń, co do jednego można być pewnym — nie są one nawet pozornym powodem do kalkulacji o ewentualnej obecności rosyjskiego czy białoruskiego elementu miejscowego. Terminy te są tu identyczne z terminem „naród ukraiński”.
A jakie bywają od tego wyjątki. Otóż, zdarza się, iż ktoś nawet przed bliskim sąsiadem udaje, iż nie zna swej narodowości. Nie brakuje także przykładów na to, iż ludzie świadomi swego ukraińskiego pochodzenia, chcą o nim jak najszybciej zapomnieć. Podporządkowują temu swe zachowanie i zdarzą się, iż staja się oni bardziej „polscy” niż rdzenni Polacy. Właśnie oni, aby udowodnić swą polskość, starają się najbardziej dokuczać świadomym Ukraińcom, przeszkadzać im i zabraniać jakiejkolwiek działalności ukraińskiej. Rozpowszechniają oni także pewne teoryjki o „polskości” ludności ukraińskiej Południowego Podlasia. Niektóre z tych pseudoteorii sprowadzają się do takich twierdzeń: ten, kto urodził się w granicach Polski jest narodowości polskiej; na Południowym Podlasiu funkcjonuje nie język ukraiński lecz „chachłacki”, który jest mieszaniną języka polskiego, rosyjskiego i białoruskiego; tutejsi prawosławni to zruszczeni Polacy; unici z Podlasia byli Polakami i walczyli o polskość; ten, kto przyjął katolicyzm jest Polakiem; jacy w ogóle mogą być Ukraińcy, jeżeli u nich nie było państwa z własnym imieniem; Ukraińcy — to tylko greko-katolicy, my tutaj jesteśmy prawosławni; wywieźli nas z ojczystych ziem z powodu Ukrainy, lecz gdybyśmy mówili, że jesteśmy ruscy, wtedy by nas nie wywozili; po co robić Ukrainę, czy po to, aby znowu bieda się przyplątała? Nie warto nawet wspominać dalej tych kazuistycznych głupot i niedorzeczności.
Ukraińska świadomość narodowa na Południowym Podlasiu mieści się w skali: od pełnej, poprzez zerową — do narodowego zaprzaństwa i zaliczania siebie do polskiej narodowości. W dziejach były także próby narzucenia rdzennej ludności miejscowej świadomości białoruskiej. Świadectwem jednej z takich prób było w okresie międzywojennym podporządkowanie organizacyjnych struktur komunistycznych (bardzo tu nielicznych) Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, chociaż członkowie tej organizacji na Południowym Podlasiu za Białorusinów siebie nadal nie uważali. Nieudana próba pojawiła się także w czasie okupacji niemieckiej, gdy wójtami na tym obszarze naznaczono kilku Białorusinów, przywiezionych spoza Podlasia, którzy namawiali ludzi do „zapisywania” się Białorusinami. W okresie powojennym w niektórych gazetach także próbowano określać nas Białorusinami. Biała Podlaska i okolice mogły prowadzić wymianę kulturalną tylko z Białoruską Socjalistyczną Republiką Radziecką. Koncertowały tu zespoły wyłącznie z BSRR, które przyjeżdżały naturalnie z rosyjskimi pieśniami. Do Białej Podlaskiej zawitał nawet jeden z najaktywniejszych działaczy białoruskich — Sokrat Janowicz. Jego wystąpienia miały tu wpływ jedynie na nielicznych, przypadkowych ludzi. Znacznie silniejszy był wpływ procesu rusyfikacji, którzy przysporzył tu pewnej biedy.
Na obecny stan języka ukraińskiego i świadomości na tym obszarze miały wpływ wydarzenia, o których opowiem w skrócie. Możliwe, iż wyjaśnienie to w pewnej mierze obroni Podlasian przed „oskarżeniami” za taki właśnie stan kondycji narodowej, usprawiedliwi w pewnym stopniu ich zachowanie (oczywiście jeżeli komuś takie usprawiedliwianie jest potrzebne).
Do początku XIX w. język ukraiński na Południowym Podlasiu nie zaznał znacznych strat terytorialnych. Tylko poszczególni przedstawiciele inteligencji, właściciele wsi byli spolonizowani, lub odchodzili już od swego języka, kultury i religii na stronę polską. Po unii brzeskiej na Południowym Podlasiu kontynuowała swe istnienie tylko niewielka wysepka prawosławia — w okolicy monasteru w Jabłecznej. Większość ludności to byli unici. Na początku ubiegłego stulecia do Cerkwi unickiej zaczęła wlewać się obrzędowość łacińska. Do życia cerkiewno-religijnego i kazań coraz częściej wprowadzany był język polski. Duchowieństwo w stosunkach pomiędzy sobą także często korzystało z języka polskiego. Natomiast po 1830 r. zaczęła się rusyfikacyjna polityka caratu wobec unitów. Szybko zaczęła się zmniejszać ilość parafii unickich. Główną przyczyną było to, iż pewne gromady ludności ukraińskiej, zatrwożone tą polityką i bojąc się przeciągania ich na prawosławie w obcej dla nich rosyjskiej formie, przeszły na obrządek łaciński, do którego już się przyzwyczaiły. Chociaż długo nie uważali się za Polaków to jednak w którymś pokoleniu stali się Polakami. Aby tak się stało aktywnie pracowało duchowieństwo polskie.

Następne uderzenie nastąpiło po 1863 r., gdy rząd rosyjski zorientował się, iż w Cerkwi unickiej następuje przyśpieszona polonizacja, czemu sprzyjała pewna autonomia tzw. Kongresówki. Wówczas rozpoczął się proces „depolonizacji”. Miał on dwa nurty. Jeden, prowadzony tylko przez pojedyncze oświecone umysły, nie zadawał żadnych szkód Ukraińcom, bo wprowadzał on w cerkwiach kazania i nauczanie religii w języku ojczystym, co ludność przyjmowała z przychylnością. Opór stawiała tylko część księży, która żyła już polskim duchem. Drugi nurt — to rusyfikacja, wprowadzanie do Cerkwi nie obrządku bizantyńsko-słowiańskiego lecz reformowanego rosyjskiego, rosyjskiej wymowy tekstów liturgicznych i języka rosyjskiego do życia cerkiewno-religijnego i do szkoły. Za tym stała rosyjska administracja i żandarmeria. Na Południowe Podlasie wprowadzono nowe oddziały wojsk rosyjskich. Tak samo było też na Chełmszczyźnie. Ludność przejawiała niezadowolenie, a gdy zaczęło się „przeciąganie” na prawosławie we wspomnianej formie — zaczęła się buntować. Buntowali się też uniccy duchowni, zachęcając też ludzi do protestów. „Depolonizacja” przekształciła się w rusyfikację. Taka działalność czynników rosyjskich doprowadziła do tego, iż przy umiejętnej polityce polskich księży na obrządek łaciński przeszło kilka dziesiątków, a może i setek tysięcy rdzennej ludności Południowego Podlasia. Co prawda, długo jeszcze trzymała się ona swego języka ukraińskiego, lecz przy konsekwentnie prowadzonej przez Polaków polityce teraz jest już spolonizowana i może nawet nie domyśla się swego pochodzenia.
Część unitów mimo wszystko nie przeszła ani na prawosławie, ani też na katolicyzm łaciński. W sytuacji gdy Cerkiew prawosławna stała się narzędziem rusyfikacji (chociaż jednocześnie chroniła przed polonizacja), a duchowieństwo rzymskokatolickie nadal prowadziło swoją polonizacyjną działalność, Ukraińcy znaleźli się w sytuacji prawie bez wyjścia. Ci, którzy upierali się przy unii wiele wycierpieli. W 1905 r. car zezwolił na tolerancję religijną, lecz można było wybierać tylko między prawosławiem i rzymskim katolicyzmem. I znów dalsze dziesiątki czy setki tysięcy Podlasian, przy umiejętnej polityce polskiego kleru stały się rzymskimi katolikami. Skutek: po jakimś czasie zamarła w nich świadomość narodowa. Język żył jeszcze dziesiątki lat.
W 1914 r. granica etniczna i językowa pomiędzy Ukraińcami a Polakami na Południowym Podlasiu przechodziła orientacyjnie wzdłuż linii łączącej miasta Mielnik nad Bugiem z Międzyrzeczem, dalej z Radzyniem i wzdłuż teraźniejszego kanału Wieprz-Krzna. Oczywiście, z obu stron znajdowały się polskie i ukraińskie wysepki. Ukraińcom zadano jednak następny cios. W 1915 r. ustępujące przed Niemcami wojska rosyjskie wysiedliły z Południowego Podlasia 80% całej ludności. Wielu zmarło na wygnaniu, zwłaszcza ci, których przesiedlono do Kazachstanu oraz, jak u nas mówiono, do „ciepłych krajów” (południowa część Imperium Rosyjskiego). Niektórzy na zawsze osiedli na cudzej ziemi. Przesiedleńcy (bieżency) mieli możliwość bliższego poznania języka rosyjskiego i kultury. Zmniejszyła się wówczas liczba tych, którzy wierzyli, iż ruski na Podlasiu i russkij— to ten sam naród. Coraz częściej zaczęto używać słowa Ukrainiec, aby odróżnić się od russkich.
W 1918 r. wojska, które przebywały na Podlasiu, wywiozły w głąb Polski następne kilkanaście tysięcy Ukraińców, którzy uchowali się tutaj. O granicy pomiędzy Ukrainą i Polską, którą na papierze ustanowiono w Brześciu, nikt z Podlasian nie wiedział, a nawet i dzisiaj nie wiedzą. Podlasie było wyludnione, a więc i oczyszczone z rdzennego elementu ukraińskiego, co wykorzystywali Polacy, osiedlając się tutaj.
Ludzie, których wysiedlono do Imperium Rosyjskiego, zaczęli wracać już po rewolucji. W 1920 r. zobaczyli oni, iż ich domy są spalone, a na ich miejscu zaczyna rozrastać się las. Na tym jednak nie koniec. Młoda Polska także zaczęła gwałtem przeciągać „innowierców” — tym razem z prawosławia na rzymski katolicyzm. Zabierano prawosławnym cerkwie, zamieniając je na kościoły. Akcja spotkała się z oporem. Miał on różne następstwa. Na przykład we wsi Dokudów koło Białej Podlaskiej ludność zgodziła się (chociaż nie wszyscy) przejść na rzymski katolicyzm, jednak pod warunkiem, iż patronem parafii nadal będzie ta sama święta. Mamy więc teraz kościół „świętej Paraskei”. Chociaż w Koszołach (gmina Łomazy) buntu nie było, to jednak ludzie długo płakali, jak im być teraz Polakami i jak nauczą się języka polskiego. Jeszcze i teraz ludzie z Koszołów, mający ponad 50 lat, znają gwarę ukraińską i rozmawiają nią, lecz już wyłącznie w domu. Przestało funkcjonować nauczanie języka ukraińskiego, a takie podczas I wojny światowej w kilku wsiach istniało. Zanim w 1938 r. nastąpiła akcja masowego niszczenia cerkwi, rozebrano cerkiew w Kijowcu (gmina Zalesie), a z uzyskanych cegieł zbudowano szkołę, natomiast z cerkiewnych cegieł z Łomazów zbudowano budynki dla wojska w Białej Podlaskiej. Ponieważ proces „przepędzania” na rzymski katolicyzm tych, którzy nadal pozostawali przy prawosławiu, nie przyniósł pełnego sukcesu z powodu przywiązania do obrzędowości wschodniej, zaczęto tworzyć parafie neounickie. Było to łatwiejsze. Do dzisiaj istnieje jeszcze jedna parafia neounicka w Kostomłotach. W jaki sposób wykonywała i wykonuje ona zadanie polonizacji — to już oddzielna i bardzo niejednoznaczna kwestia.
W okresie międzywojennym na Południowym Podlasiu istniało wiele organizacji ukraińskich, także politycznych. Były wśród nich: „Ridna Chata”, „Proswita”, „Selrob”, spółdzielnie ukraińskie (kooperatywy). Ich działaczom żyło się nielekko. W 1939 r. razem z Armią Czerwoną, która na pewien czas zajęła Południowe Podlasie, przeszli za Bug ci, którzy wierzyli w komunizm. O wojnie i Akcji „Wisła” nie będę już wspominał.
Przesiedleni w 1947 r. w większości nie powrócili do dzisiaj. Najczęściej powracano do tych wsi, które były spalone. Tam bowiem nikt nie zajmował ukraińskich domów, bo ich po prostu nie było. Miejscami odłogowała niezajęta ziemia. W latach 50-ch i 60-ch ludzie, którzy powrócili z uporem domagali się swych praw. Na zebraniach wiejskich do przedstawicieli władz powiatowych bardzo często zwracali się w języku ukraińskim. Także dzieci byłych wysiedleńców rozmawiały po ukraińsku, również w szkole, po polsku zaś tylko na lekcjach. Tak było w Międzylesiu (Meżyłystiu), gdzie się uczyłem.
Później wszystko powoli przycichło. Chociaż zdarzało się, iż w niektórych wsiach gościł chór Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego z Lublina lub „Czerwona Trojanda”, także z Lublina. Zdarzało się też, iż objazdowe „kino” UTSK pokazało ukraiński film. Tam, gdzie takie wypadki bywały ludność jest bardziej świadoma narodowo. W ostatnich latach w niektórych wsiach występowały z koncertami także zespoły z Ukrainy, o co zadbało koło Związku Ukraińców w Polsce, działające we Włodawie.
Chociaż na Południowym Podlasiu nie istnieje żadna organizacja ukraińska, to mimo wszystko niekiedy na jakiejś uroczystości grupa kobiet zaśpiewa jedną lub dwie pieśni ukraińskie, czy też weźmie udział w jakimś przeglądzie folklorystycznym i otrzyma wyróżnienie właśnie za wykonanie ukraińskiej pieśni.
Istnieją wsie, w których Ukraińcy stanowią większość. Tak jest jednak tylko w kilkunastokilometrowym pasie nad Bugiem i to nie we wszystkich miejscach. W miejscowościach oddalonych od tej strefy mieszka po kilka, a czasem nawet po jednej ukraińskiej rodzinie. Najdalej na zachód położona wieś, o której wiem, iż mieszkają tam prawosławni (nie wiem, jaka jest ich świadomość narodowa), to Szóstka koło Międzyrzecza. Kilka lat temu miałem możliwość słyszeć jak mówi się po ukraińsku w takich oddalonych od Bugu miejscowościach jak Cełujki (północno-zachodni skraj gminy Biała Podlaska) i Swory (gm. Biała Podlaska), a także w Wólce Korczewskiej (zachodnia część gminy Łomazy). Wcześniej myślałem, iż tam nikt już nie posługuje się językiem ukraińskim. Pojedyncze słowa ukraińskie, takie jak czuhun (żeliwo), słyszałem we wsi Żelizna (gmina Drelów). Jeden z mieszkańców Drelowa mówił mi: My to właściwie byliśmy Ukraińcami.
Najbardziej zatrważające jest jednak to, iż rodzice uczą małe dzieci mówić tylko po polsku. Tłumaczą, iż to dlatego, aby nie miały one trudności w szkole i nie zaznały nieprzyjemności. Potem, gdy dziecko podrośnie, mówi już tylko po polsku. W ten sposób doszło do sytuacji, że we wsiach, gdzie większość stanowią Ukraińcy, młodzież prawie zawsze i wszędzie rozmawia po polsku. Niektórzy księża prawosławni także, poza cerkwią, niemal powszechnie mówią po polsku. Od czasu, gdy powołana została prawosławna diecezja lubelsko-chełmska z biskupem Ablem, w niektórych parafiach zachodzą pewne zmiany. Częściej usłyszeć można kazania w języku ukraińskim. Po ukraińsku często mówi też władyka Abel. Widoczne jest też jego zainteresowanie bractwem prawosławnym.
Bractwo takie odnowiło swą działalność, organizuje się także tam, gdzie bywa, że proboszcz jest przeciwny wszelkim zorganizowanym formom życia, nie mówiąc już o czymś ukraińskim. Bractwo na Południowym Podlasiu, jak na swoje skromne możliwości, robi wiele. Są organizowane spotkania, czasem noworoczne zabawy „Małanki”, wyjazdy na łemkowskie „Watry” lub do Sopotu na festiwal. Daje ono możliwość nabycia książek ukraińskich czy też gazet, w których pisze się o sprawach ukraińskich. Daje to jakieś nadzieje na przyszłość.
Nadzieję budzi także powołany niedawno do życia w Bielsku Podlaskim Związek Ukraińców Podlasia, którego działacze są zainteresowani rozszerzeniem swojej działalności na Płd. Podlasie.
Cieszy także to, iż koło Związku Ukraińców w Polsce we Włodawie (leży ona na skraju Południowego Podlasia, chociaż można ją zaliczyć także do Chełmszczyzny) przezwycięża kryzys, który jeszcze przeżywa. Spodziewam się, iż w tej sytuacji kontynuowana będzie pomoc dla wsi okolic Matiaszówki i Jabłecznej.
Własnych aktywistów Południowe Podlasia na razie właściwie nie ma. A może oni są, tylko że aktywni i świadomi Ukraińcy po prostu się nie znają, nie mają ze sobą kontaktu? Mam jednak nadzieję, iż Ukraińcy z Południowego Podlasia, mimo że rozpędzani okrutnymi wichrami historii doznali wielkich strat, są jeszcze zdolni odnaleźć się, powrócić do ojczystych źródeł i z dumą bronić dobrego imienia swego narodu. Imienia narodu, który ma, podobnie jak i 1000 lat temu, swe państwo.
Paweł SZEPELUK
Biała Podlaska, 1992 r.
Tłumaczenie Ju. Hawryluka
Na zdjęciach Ju. Hawryluka zbudowane na nowo cerkwie w Białej Podlaskiej, Kijowcu i Mędzylesiu.
«Над Бугом і Нарвою», 1996, № 1-2, стор. 18-20.

