«Uświadamiać to sprawa bardzo niebezpieczna». Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne w Kleszczelach
Przed pięćdziesięciu laty, w czerwcu 1956 r., powstało Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, działające oczywiście pod pilną „opieką” ówczesnych władz partyjno-państwowych. Wkrótce koło UTSK powstało też w Kleszczelach, które w latach 60. stały się jednym ze znaczących punktów na mapie aktywności kulturalnej przetrzebionej „repatriacją” i Akcją „Wisła” społeczności ukraińskiej w Polsce. Przy kole UTSK działały też chór i zespół teatralny, z powodzeniem wystawiający klasykę ukraińskiej dramaturgii. Fenomen ten od dawna zwraca uwagę osób interesujących się problematyką ukraińską na Podlasiu, jest więc potrzeba stałego wracania do tych wydarzeń sprzed lat, aby nikt z tych, którzy przyczynili się do jego powstania, nie został zapomniany, aby poznać atmosferę czasów, w których kleszczelowskim aktywistom przyszło działać i zmagać się z przeciwnościami.
Przed półwieczem osób otwarcie deklarujących swoją ukraińską przynależność narodową w pow. bielskim, obejmującym do lat 1952-1953 również Siemiatycze i Hajnówkę, nie było wielu. Ogół zadowalał się poczuciem „prawosławnej ruskiej tutejszości” i bez większych moralnych oporów godził się z przypisaniem narodowo brzmiącej nazwy Białorusinów, dokonywanym zarówno przez władze Polski międzywojennej, „władzę radziecką” w latach 1939-1941, jak i powojenną „władzę ludową”. Dlatego zarówno w statystykach, jak i w dokumentach urzędowych z lat 40. czy 50. widzimy na ogół Białorusów (taką właśnie wersję, zapożyczoną niewątpliwie z języka rosyjskiego, często spotykamy w ówczesnych dokumentach). Przykładem mogą być chociażby spisy członków gminnych rad narodowych w gminach etnograficznie ukraińskich. Chociaż i tutaj trafiali się zadeklarowani Ukraińcy, na przykład w sporządzonym na początku 1945 r. spisie członków Gminnej Rady Narodowej w Milejczycach, w którym obok 9 Białorusów i 6 Polaków znajdujemy też 2 Ukraińców – Anatoliusza Chursowicza (ur. 28 IX 1920 r. w Milejczycach) oraz Piotra Michnowskiego (ur. 5 XII 1889 r. w Milejczycach). Obaj mieszkali w Milejczycach, gdzie byli rolnikami na 7-hektarowych gospodarstwach i od innych członków rady odróżniali się nie tylko zadeklarowaną narodowością, ale też wykształceniem – mieli ukończone 4 klasy gimnazjum, gdy pozostali od 2 do 7 klas szkoły powszechnej. P. Michnowski jako jedyny należał do Związku Samopomocy Chłopskiej i Polskiej Partii Robotniczej, pełniąc m.in. funkcję sekretarza Komitetu Gminnego – został zabity przed polskie podziemie 2 VI 1946 r. Czy zajmowali się oni „propagandą narodową”, trudno w tej chwili określić. Z pewnością natomiast aktywny na tym polu był bielszczanin Mikołaj Marczuk.
Gdy w 1956 r. powstało Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne i zaczął wychodzić w Warszawie ukraiński tygodnik „Nasze Słowo”, fakt ten wywołał rezonans także i na Podlaszu, zwłaszcza w pow. hajnowskim. Stąd właśnie nadchodziło najwięcej listów do redakcji „Naszego Słowa”. Niestety większość z nich nie była publikowana, a jedynie zamieszczano krótkie odpowiedzi w rubryce „Redakcyjna poczta”. Szczególną uwagę redakcji zwróciła wieś Stare Berezowo koło Hajnówki, gdzie były próby założenia koła UTSK. W jednym z wczesnych numerów „Naszego Słowa” (16/1956), obok notatki, że redakcja w ostatnim czasie otrzymuje z powiatu hajnowskiego dziesiątki różnych listów, została nawet zamieszczona historyjka obrazkowa (tekst O. Łapski, rys. M. Jurkowski) o tym, jak aktywista UTSK Petro Łełeka jedzie pociągiem do Starego Berezowa.
Motorem tych działań był właśnie M. Marczuk, o czym z nieukrywanym rozdrażnieniem pisał w 1957 r. w białoruskojęzycznym tygodniku „Niwa” M. Chmialeuski, powołując się na słowa jednego z mieszkańców Starego Berezowa: Do naszej wsi przyjeżdża niekiedy człowiek o nazwisku Marczuk, przywozi ukraińską gazetę „Nasze Słowo” i cały czas udowadnia, że jesteśmy Ukraińcami.
W „Naszym Słowie” słuszność dowodów Marczuka potwierdzali inni Podlaszanie. Chciałabym – pisała w 1957 r. Nina Bujnowska – aby w naszej gazecie więcej miejsca przeznaczano sprawom ludności Podlasza, więcej drukowano wierszy i opowiadań, humoru ludowego o tym regionie, który ma własną gwarę i zwyczaje. Trzeba, aby wiedzieli o nas wszyscy. Ukraińcy na Podlaszu żyją w bardzo trudnej sytuacji etnicznej. Niektórzy uważają nas tutaj niemal za jakąś „mieszaninę”. Otóż trzeba dać znać o sobie, że jesteśmy nie „mieszaniną”, lecz częścią wielkiego narodu.
Oto dlaczego byłoby warto zorganizować w gazecie oddzielną stronę poświęconą Podlaszu. Pisać na niej podlaską gwarą, aby otworzyć ludziom oczy. Przeznaczyć na Podlasze specjalnego kolportera, aby mógł on w dni targowe rozpowszechniać „Nasze Słowo”, bo w kioskach jest tylko gazeta białoruska.
Chciałabym, aby do naszej krainy zawitał ukraiński chór objazdowy w ładnych kolorowych strojach i z orkiestrą. Aby był w takich miejscowościach jak Siemiatycze, Hajnówka, Narew, Kleszczele, Boćki, Drohiczyn, Orla… Gazety z materiałem z Podlasza należy wysyłać wszystkim braciom-Ukraińcom Białostocczyzny, aby inne narody nie przeciągały ich na swą stronę.
Na Podlaszu, mówiąc obrazowo, żniwa gotowe, tylko brak żniwiarzy. Przyjeżdżajcie do nas z pieśnią, tańcem, mówionym i pisanym słowem. Przyjmijcie szczere pozdrowienia od wszystkich znajomych, przyjaciół, braci i sióstr z Podlasza.
Na Podlasze docierali też stali współpracownicy redakcji „Naszego Słowa”, jak np. Bohdan Strumiński, autor cyklu Z ukrajinśkoho folkłoru na Pidlaszszi. Pisząc o zasięgu obszaru zamieszkanego przez ludność ukraińską i sytuacji na Podlaszu, stwierdzał on: A tymczasem rzeczywiste dane świadczą, że Ukraińcy mieszkają nieraz aż nadspodziewanie daleko na zachód lub północ (czemu zawdzięczają ci Ukraińcy to, że ich nie wysiedlono…). Władze najbardziej na północ wysuniętych Ukraińców uważają nieraz za Białorusinów (organizuje się dla nich nawet białoruskie szkoły), chociaż już carska ekspedycja naukowa przekonująco stwierdziła, że np. w pow. bielskim mieszkają „Małorosy”, tzn. Ukraińcy.
Nie zdziwili się więc czytelnicy „Naszego Słowa”, gdy przeczytali, że 2 czerwca 1957 r. powstało w Kleszczelach koło Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, które w 1960 r. liczyło 47 członków. Jego założycielami byli Andrij Nimyj (1900-1972), osiadły w Kleszczelach były żołnierz armii Ukraińskiej Republiki Ludowej (pochodził spod Proskurowa na Podolu) oraz rodowity kleszczelowiec Stefan Noskowicz (1906-1987). Wspierał ich też Michajło Kałyniak* (1910-1974), który mieszkał w Warszawie, ale często bywał na Podlaszu, m.in. organizując tu punkty produkcyjne spółdzielni „Ferroteks”, będącej własnością Zarządu Głównego UTSK.
*M. Kałyniak, pochodzący z Galicji (spod Kołomyi), w okresie międzywojennym studiował prawo na uniwersytecie w Wilnie, a po jego ukończeniu pracował aż do wybuchu wojny w tamtejszym Instytucie Badań Europy Wschodniej, prowadząc m.in. badania nad ludnością ukraińską w pow. bielskim.
Pierwszym przewodniczącym koła został A. Nimyj, który prowadził we własnym mieszkaniu bibliotekę, złożoną z książek, które w 1958 r. przekazał Zarząd Główny UTSK. Ich czytelnikami szybko stali się nie tylko mieszkańcy Kleszczel, ale też okolicznych wsi (Jelonka, Pohreby, Dasze, Dobrywoda) i Hajnówki. W niektórych miejscowościach, np. w Jelonce, urządzano wieczory wspólnego czytania. Prowadzona była również sprzedaż książek, głównie podczas świąt parafialnych. Jak zwykle największą popularnością cieszyły się poezje Tarasa Szewczenki (Kobzar) oraz powieści historyczne i obyczajowe. W Kleszczelach i okolicy było też kilkudziesięciu prenumeratorów „Naszego Słowa”.
Właśnie dzięki notatkom drukowanym w „Naszym Słowie” możemy poznać pewne szczegóły z życia kleszczelowskiego koła, w tym nazwiska aktywistów. I tak, z korespondencji opisującej zebranie 13 marca 1960 r., na którym obecnych było około stu osób z Kleszczel i okolicznych wsi, w tym ponad 40 członków USKT, dowiadujemy się, że wybrano nowe władze koła. Jego przewodniczącym nadal pozostał A. Nimyj, zastępcą przewodniczącego została Katarzyna Prokopiuk, skarbnikiem Stefan Noskowicz, członkami zarządu wybrano obywateli Jewdosiuka, Hołuba i Rybaka, zaś do komisji rewizyjnej W. Kordylewicza, W. Jakubowską i A. Salińską. We wrześniu 1967 r. przewodniczącym koła został Eugeniusz Konachowicz, zastępcą Józefa Pawłowicz, sekretarzem Aleksander Smolikowski, zaś skarbnikiem Eugeniusz Tokajuk.
Warte obszernego zacytowania są opisy imprez kulturalnych, jak chociażby wieczoru poświęconego Tarasowi Szewczence, który zorganizowano w Dobrywodzie, niegdysiejszym przedmieściu Kleszczel: Przy udziale Domu Kultury i USKT w Kleszczelach, w niedzielę 19 kwietnia 1960 roku w świetlicy wsi Dobrywoda odbył się uroczysty wieczór szewczenkowski. Z referatem po raz pierwszy w swej wsi wystąpił Mikołaj Jawdosiuk, za co obecni nagrodzili go gorącymi oklaskami.
Chór wsi Dobrywoda zaśpiewał „Jak umru”, „Oj, tam za Dunajem”, „Oj, za hory, hory”, „Pud jalinoju, pud zelonoju” (miejscowa pieśń), „Oj, diwczyno, szumyt’ haj”, a trio – „Misiać na nebi”.
Maleńki 6-letni chłopczyk Mikołaj Prokopiuk zadeklamował w przerwie pomiędzy pieśniami wiersze Szewczenki „Sadok wysznewyj”, „Ja małeńkyj chłopczyk”, „Sonce zachodyt’”, a Witalij Noskowicz – „Oj try szlachy”, „Ridna mowa”. A. Nimyj wystąpił z wierszami „Kawkaz” T. Szewczenki oraz „Swynia swyneju”, „Warenyky” i „Swiczka” S. Rudańskiego.
W inscenizacji „Kateryna”wzięły udział Ałła Salińska, Raisa Młodzianowska i A. Nimyj.
Na zakończenie Mikołaj Prokopiuk zadeklamował „Meni odnakowo”i „Łesia Ukrajinka”. Obecnych było około 300 osób i pierwszy w historii wsi występ zrobił na wszystkich niezapomniane wrażenie.
Ukraińskie akcenty były także obecne w akademii z okazji 16-lecia Polski Ludowej, która odbyła się sali kina „Hel”. W jej części artystycznej zabrzmiały ukraińskie pieśni, które wykonywała Nina Gładzka, a zespół taneczny Domu Kultury zatańczył m.in. kozaka.
Właśnie zespół artystyczny, który swoją oficjalną siedzibę miał w gminnym Domu Kultury, najbardziej przysłużył się popularyzacji kleszczelowskiego koła UTSK. Mimo rozmaitych trudności (np. brak strojów, który uniemożliwił wystawienie sztuki Oj ne chody Hryciu), chór i zespół teatralny występowały z powodzeniem zarówno w Kleszczelach, jak też w Hajnówce, Bielsku, Siemiatyczach, Czeremsze, Mielniku, Narwi, Nurcu, Milejczycach, Boćkach.
W 1964 r. koło zaczęło przygotowywać się do wystawienia dramatu Karpenki-Karego Beztałanna (Nieszczęśliwa). Po raz pierwszy Beztałanna pokazana została mieszkańcom Kleszczel i okolicznych wsi w marcu 1966 r., po czym zespół pojechał do Węgorzewa, gdzie odbywały się eliminacje do ogólnopolskiego przeglądu amatorskich zespołów teatralnych UTSK. Gra zespołu z Kleszczel została przyjęta owacyjnie i bez problemu zakwalifikował się on do finału w Przemyślu (2-3 lipca 1966 r.). Naszą grę – pisał z dumą A. Nimyj – publiczność przyjęła lepiej niż innych kół, wywołując w trakcie gry każdego z artystów, po zakończeniu, rozdaniu kwiatów i przy wyjściu z teatru dochodziło do owacji na ulicy. Niektórzy z publiczności pochlebnie wysławiali się, że taką grę można widzieć tylko w Kijowie. (Ten i następne cytaty pochodzą z listów A. Nimego do jego przyjaciela Mikołaja Derewianki).
Również występ zespołu w Przemyślu okazał się pełnym sukcesem i zajął on pierwsze miejsce. Powodzenie sztuki Beztałanna zwróciło na zespół z Kleszczel powszechną uwagę. W „Gazecie Białostockiej” pojawiła się entuzjastyczna recenzja, zaś Wojewódzki Dom Kultury pokrył koszty wyjazdu do Przemyśla i noclegu. Zespół zapraszano na występy do Warszawy, Białegostoku i okolicznych miast. Zarząd Główny planował nawet przekształcenie go w zawodowy reprezentacyjny zespół dramatyczny UTSK.
Mimo tych sukcesów działalność kleszczelowskiego koła UTSK napotykała wiele przeszkód, zwłaszcza wtedy, gdy w 1964 r. podjęto starania o rozpoczęcie nauczania języka ukraińskiego w miejscowej szkole podstawowej. Mimo że już z chwilą rozpoczęcia roku szkolnego 1964/1965 zebrano 30-sobową grupę dzieci, to na możliwość nauki języka ojczystego musiały one czekać jeszcze dwa lata. Było to przede wszystkim „zasługą” inspektora szkolnego z Hajnówki, który próbował storpedować inicjatywę. Wprawdzie po tym, jak warszawscy działacze UTSK interweniowali zarówno w Hajnówce, jak i w Ministerstwie Oświaty, inspektor został „przyparty do muru”, lecz nadal czynił rozmaite przeszkody natury formalnej, licząc, że zniechęci tym aktywistów z Kleszczel, a zwłaszcza rodziców. Inicjatorom przedsięwzięcia przyszło m.in. kilka razy wypełniać specjalne listy z nazwiskami dzieci i podpisami rodziców. To już czwarte podanie z podpisami przesyłamy inspektorowi szkolnemu w Hajnówce, oni po prostu bawią się z nami jak kot z myszą. – pisał na początku grudnia 1964 r. A. Nimyj. – Ludziom już obrzydło podpisywać się. W tym wzorze wstawiono narodowość, w poprzednich redakcjach narodowość nie była wykazana.
Jak wiadomo, jednym z filarów trwałości „władzy ludowej” była aktywna walka z widmem „ukraińskiego nacjonalizmu”, więc inspektor nie bez przyczyny miał nadzieję, że rodzice będą bali się określić narodowość dzieci jako ukraińską. Jednak i na tak spreparowaną listę zapisano ponad 40 dzieci z Kleszczel i Dobrywody – z wpisaniem narodowości ukraińskiej.
Innym problemem była kwestia braku nauczyciela, co zresztą też było „zasługą” hajnowskiego inspektora. Oto bowiem w listopadzie 1964 r. okazało się, że pochodząca ze wsi Moszczona Pańska (gm. Nurzec-Stacja) Nadzieja Karpiuk, kończąca wówczas Liceum Pedagogiczne w Bartoszycach, gdzie była klasa ukraińska, jeszcze w lutym i kwietniu składała podania do inspektoratu w Hajnówce, że chciałaby otrzymać posadę w Kleszczelach. Początkowo nie otrzymała żadnej odpowiedzi, zaś w sierpniu odesłano ją do Olsztyna, gdyż rzekomo w Kleszczelach nie ma Ukraińców. Później tłumaczono się brakiem wolnego etatu w szkole.
Gotowość nauczania języka ukraińskiego zgłosił pracujący już tam nauczyciel Anatol Tokajuk, pochodzący ze wsi Rogacze. Wprawdzie oficjalnie występował on jako Białorusin, lecz doskonale orientował się w literaturze ukraińskiej i na kursach dokształcających dla dorosłych wygłaszał pogadanki o pisarzach ukraińskich – Tarasie Szewczence, Iwanie France i in.* Jego kandydatura nie była jednak zatwierdzona przez inspektorat, ponieważ nie miał formalnego przygotowania do nauczania języka ukraińskiego i musiałby wcześniej ukończyć specjalny kurs (na co zresztą wyraził zgodę).
*O znajomości literatury ukraińskiej w Rogaczach świadczy też zamieszczony w „Niwie” (1957 r.) list członka BTSK z tej wsi, Ryhora Iwanowca, który cytował słowa wiersza Sydora Worobkewycza o ojczystym języku i słowie – Chto was zabuwaje, toj u hrudiach ne serdenko, ałe kamiń maje.
Okazało się też, że w niedalekiej Wólce Terechowskiej pracuje nauczycielka z Dobrywody Wiera Jawdosiuk. Dzieci ze szkoły w Wólce nie chciały uczyć się języka białoruskiego, więc W. Jawdosiuk rozpoczęła zaoczne studia ukrainistyczne, aby móc przejść na nauczanie języka ukraińskiego.
Rok szkolny jednak mijał, a nauczyciela nadal nie było, zaś atmosfera „gęstniała”. Z tego właśnie powodu podjęcia pracy w charakterze nauczycielki języka ukraińskiego odmówiła pochodząca z Kleszczel Wiera Jakubowska, która w 1965 r. kończyła naukę w ukraińskiej klasie Liceum Pedagogicznego w Bartoszycach. A. Nimyj z goryczą konstatował: Nauczyciele widocznie boją się brać za naukę języka ukraińskiego na tym terenie, bo faktycznie nasza ludność zapisała się Białorusinami, bała się, aby jej nie wywieziono i w statystyce uważani są jako Białorusini. Nawet Abramowicz [jeden z aktywistów koła UTSK – J.H.] bał się zapisać jako Ukrainiec i na liście zapisał się jako Białorusin, przepraszał mnie, że nie może zapisać się jako Ukrainiec.
Wkrótce okazało się, że problemem jest nawet znalezienie sali na zorganizowanie koncertu poświęconego Szewczence, gdyż jak pisał A. Nimyj, bywało nieraz, że zamówiliśmy salę i w tym dniu było zebranie milicyjne lub inna organizacja państwowa nam ją zabierze. Nie był to oczywiście przypadek, a jedynie element ogółu działań, które zmierzały do likwidacji „problemu ukraińskiego” w Kleszczelach. Na tym terenie – pisał A. Nimyj w liście z 11 kwietnia 1965 r. – prowadzona jest nasilona agitacja przeciwko Ukraińcom. Nasi wrogowie wykorzystując nieświadomość ukraińskich chłopów, kierują ich przeciwko swym ziomkom Ukraińcom, aby sami siebie piętnowali jako bandytów. Starają się nie dopuszczać naszej prasy, jedynej gazety „Nasze Słowo”, przykrywają ją w kioskach, aby nie było widać z góry. To tylko mały oczywisty jawny przypadek, a ile jest skrytych przykładów piętnowania nas szowinistami, nacjonalistami, bandytami, czym chcecie, aby nie dopuścić do normalnego życia i współpracy Ukraińców z Polakami i Białorusinami, aby nie dać rozwinąć się Ukraińcom i organizować się w organizację społeczną UTSK.
Miejscowi „bojownicy o socjalizm” do ogólnopolskiego repertuaru propagandowego, zawzięcie piętnującego „ukraińskich nacjonalistów”, dodawali własne pomysły, o czym A. Nimyj pisał w liście z czerwca 1965: Wiecie, że u nas są ludzie i ludziska, „ne tak czużiji jak swoji worohy lichiji”, jak śpiewa się w tej pieśni. Byli dobrzy ludzie, ale poumierali, jak sekretarz partii Demianiuk, daj mu Boże Królestwo Niebieskie. A teraźniejsi swoi to też karierowicze, strachliwcy, uważają, że język ukraiński to wielka polityka, a ludzie przecież przyglądają się naczalstwu i chwieją się – i się chce, i mama nie pozwala. U nas gdyby zacząć naukę z tymi dziećmi, które zapisano na język ukraiński, to uczniów nie będzie brakować. I tego nie można ruszyć, już mówią: że jak macie sprawę z Ameryką i wam, tzn. dzieciom, przysłali po 5 dolarów, tym, które zapisano na język ukraiński, to u was nic nie wyjdzie. Jeślibyście nie otrzymali po 5 dolarów, byłby język ukraiński w Kleszczelach, a tak nie. Niech się Ameryka wami opiekuje. Już takie słuchy puszczane są na wszystkie strony, ryją, aby nie dopuścić do otwarcia kursu języka ukraińskiego w Kleszczelach.
Wkrótce do plotek o rzekomych „dolarach z Ameryki” dołączono jeszcze przestrogi o możliwych represjach: Jeśli chodzi o nauczyciela, to ludzie już stracili nadzieję, że on będzie u nas, ileż można pisać. Przez to już ludzie boją się nieprzyjemności, powstaje taka agitacja, że jak będziesz żądał języka ukraińskiego, to i pracy nigdzie nie znajdziesz, ani posady. (lipiec 1965 r.)
Zmianę sytuacji przyniosło zorganizowane przez „władze partyjno-państwowe” seminarium poświęcone sprawom mniejszości narodowych, które odbyło się 3-4 listopada 1965 r. w Hajnówce. Koło UTSK reprezentowali A. Nimyj i Eugeniusz Konachowicz. Przedstawili oni problemy związane z kulturalną działalnością koła, jak również sytuację dotyczącą sprawy nauczania języka ukraińskiego w szkole, gdyż mieszkańcy Kleszczel i okolic, jak podkreślił w swym wystąpieniu E. Konachowicz – posługują się mową ukraińską i niesłusznie „ochrzczono” ich Białorusinami. Uczestnicy saminarium, m.in. urzędnicy ministerialni, odwiedzili też Kleszczele, gdzie wystąpił przed nimi ukraiński chór. Dla Kleszczel – pisał A. Nimyj – seminarium to wypadło bardzo korzystnie, poruszaliśmy nie tylko sprawy kultury Kleszczel, ale i okolic. […] Po seminarium zrobiło się trochę lżej, bo i przewodniczący Rady i sekretarz odnoszą się do nas przychylnie.
Większe zainteresowanie sprawami Kleszczel zaczął też przejawiać Zarząd Główny UTSK. Wiosną 1966 r. znaleziono nauczyciela, absolwenta liceum w Bartoszycach Aleksandra Smolikowskiego, który, dzięki wsparciu z Warszawy, rozpoczął pracę z początkiem roku szkolnego 1966/1967.
Jak już było wspomniane, działalność koła miała pozytywny wpływ na sąsiednie wsie. W czerwcu 1967 r. w „Naszym Słowie” opublikowany został list Je. Radczuka, mieszkańca wsi Dasze. Pisał on, że w jego miejscowości jeszcze niedawno niczego ciekawego się nie działo, zwłaszcza w dziedzinie kultury. Teraz nasza wieś stała się inna, można powiedzieć, że podała rękę kulturze. Niemała w tym zasługa książki i zespołu teatralnego UTSK w Kleszczelach. Czytam bardzo wiele książek i potem opowiadam innym. Wprawdzie w naszej wsi nie ma biblioteki z ukraińskimi książkami, ale pożyczam je w bibliotece koła UTSK w Kleszczelach. […] Chcę też powiedzieć o tym, że przyjazd do naszej wsi zespołu teatralnego z Kleszczel ze sztuką „Beztałanna” I. Karpenki-Karego przyczyniło się do ożywienia pracy kulturalnej. Przedstawienie bardzo się wszystkim spodobało i chcielibyśmy, aby aktorzy z Kleszczel przyjeżdżali częściej.
Sukcesy kleszczelowskiego koła UTSK na niwie artystycznej i oświatowej nie mogły oczywiście podobać się białostockim władzom Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, które zgodnie z ówczesną oficjalną linią polityczną miały ten obszar zarezerwowany dla działalności pod szyldem białoruskości. W grudniu 1967 roku mówił o tym na IV zjeździe UTSK ówczesny przewodniczący koła E. Konachowicz: Nasza praca kulturalno-oświatowa nie spodobała się Zarządowi Głównemu Towarzystwa Białoruskiego. Na początek wydrukowali w swej gazecie „Niwa” oszczerstwo na nas, że w Kleszczelach rzekomo istnieje jakiś antagonizm.*
Następnie wezwali z Warszawy redaktora tow. dra Barszczewskiego, który w szkole wygłosił przemowę do dzieci. Między innymi powiedział: Nie słuchajcie tych Ukraińców, którzy was namawiają do nauki języka ukraińskiego, przecież jesteście Białorusinami, tutaj Ukraińców nie ma. Ci, którzy są, to niedobitki armii petlurowskiej. Tutaj, aż po Bug, mieszkają sami Białorusini.
*Autor tego artykułu, który podpisał się jako „p”, z zaciekłością atakował miejscowych aktywistów ukraińskich, że swoimi działaniami zakłócili małomiasteczkowy marazm, w którym: Żyli do niedawna mieszkańcy Kleszczel spokojnie, nie rozmyślając za wiele o swojej narodowości i narodowości sąsiadów.
W chwili obecnej przypomnienie, że ktoś był żołnierzem „armii petlurowskiej” (konkretnie chodziło tu o osobę A. Nimego), a więc bojownikiem o wolność Ukrainy w latach 1918-1921, ujmy nikomu nie przynosi, a raczej może być powodem do dumy. Wówczas jednak był to poważny „zarzut”, którym nieraz posługiwali się co bardziej cyniczni propagandziści z szeregów „przewodniej siły narodu”.
O ile władze BTSK mogły co najwyżej straszyć „nacjonalizmem” i „udowadniać”, że w Kleszczelach Ukraińców nie ma, to będące jego opiekunami władze partyjno-państwowe dysponowały większymi możliwościami działania.
W 1968 r. przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego zabrano do wojska nauczyciela języka ukraińskiego A. Smolikowskiego – mimo że studiował zaocznie. Nowego nauczyciela nie było, więc nauczanie języka ukraińskiego zostało przerwane. Jak się okazało na zawsze, gdyż po odbyciu służby wojskowej A. Smolikowski został przeniesiony przez władze oświatowe do pracy w innej szkole. Podobny los spotkał kilku innych aktywistów, których „awansowano” do Hajnówki czy innych oddalonych miejscowości. Innym, jak pisał w sierpniu 1968 r. A. Nimyj, powiedzieli „nie podskakuj”. Również Zarząd Główny UTSK został odpowiednio „ustawiony”, o czym pisał A. Nimyj w sierpniu 1969 r.: UTSK niechętnie opiekuje się nami, nie chce narażać się na nieprzyjemności z Białorusinami.
Przez pewien czas kleszczelowskie koło starało się kontynuować swoją działalność (w 1969 r. liczyło jeszcze 36 członków), a zespół teatralny przygotowywał do wystawienia kolejną sztukę ukraińską, czytano „Nasze Słowo”. Gazetę „Nasze Słowo” prenumeruje bardzo mało osób – pisał A. Nimyj w marcu 1969 r. – kupują natomiast w kioskach. Białorusini lepiej pracują, bo dają premie dla listonoszy. Jeżeli listonosz zdobędzie 50 prenumeratorów „Niwy”, otrzymuje premię 400-500 zł. A u nas w tym kierunku źle. (1 egzemplarz „Niwy” w tym czasie kosztował 60 gr.). Jednak w „pomarcowej” sytuacji politycznej, w której, cytując słowa A. Nimego, nie ma odważnych, by czytać ukraińskie książki, coraz mniej było chętnych do „wychylania się”, zwłaszcza wśród osób związanych w jakiś sposób z wszechobecnymi wówczas państwem i partią.
W tej sytuacji nie było warunków ani do działalności koła UTSK, ani tym bardziej do odnowienia nauczania języka ukraińskiego, gdyż wszyscy już wiedzieli, że: uświadamiać to sprawa bardzo niebezpieczna lub „przechodzić” z Białorusina na Ukraińca – ani jeden nie odważa się. Tutaj piszą ich bez wiedzy wszystkich Białorusinami, ale najbardziej czytają oni „Kobzar” i w duszy przekonani są, że są Ukraińcami, ale ujawnić to na papierze po prostu strach, boją się. Po prostu mówią, my jesteśmy bez narodu, bo naród to nacjonalizm i sprawa niebezpieczna… (list z września 1971 r.)
Tak więc na początku lat 70. „problem ukraiński” w Kleszczelach, podobnie jak i na całym Podlaszu na północ od Bugu, został „zlikwidowany”, sprowadzony do poziomu „etnograficznej osobliwości” i „prywatnych sympatii”, tak jak o tym pisał w 1983 r. na łamach „Naszego Słowa” Mikołaj Leszczyński z Orli: Warto podkreślić, że dookoła Kleszczel, tzn. na terenie gminy, wszyscy mieszkańcy rozmawiają podlasko-poleskim dialektem, bardzo zbliżonym do języka ukraińskiego. Lubią oni zwłaszcza ukraińskie pieśni i zwyczaje. W końcu lat 50. w Kleszczelach działało koło UTSK, w połowie lat 60. stworzono punkt nauczania języka ukraińskiego. Działa tu obecnie koło Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Dzieci w szkole zaczęły uczyć się języka białoruskiego.
Wkrótce jednak okazało się, że schowanie ukraińskich realiów etnicznych Podlasza na dłuższą metę jest niemożliwe, czego dowodem było m.in. reaktywowanie w grudniu 1984 r. kleszczelowskiego koła UTSK. Zatem trud kleszczelowskich aktywistów, podjęty w niesprzyjających warunkach politycznych lat 50. i 60. nie poszedł na marne, stając się częścią procesu przechodzenia ukraińskiej społeczności Podlasza od etnograficznego bytowania do narodowego istnienia.
Jerzy HAWRYLUK
Na str. 31: „Beztałanna” w wykonaniu zespołu teatralnego koła UTSK w Kleszczelach
«Над Бугом і Нарвою», 2006, № 3, стор. 31-35.