
Jurij Hawryluk „Chto my je?” Jaka jest nasza mowa i historia? cz. 2
U źródeł osobliwości podlaskiej oświaty
Identyczna sytuacja była w kilkudziesięciu innych szkołach na terenie pow. bielskiego, hajnowskiego i siemiatyckiego, w których ukraińskojęzyczne dzieci uczono „ojczystego” języka białoruskiego. Uczniem takiej szkoły był m.in. pochodzący ze wsi Reduty (właściwie Ruduty) czołowy tancerz białoruskiego zespołu „Lawonicha” Jan Krupa, z którym wywiad zamieszczono w „Przeglądzie Prawosławnym” z sierpnia 2001 r.: W dzieciństwie nie znałem języka białoruskiego – wspomina. – U nas w Rudutach mówiono typowo po ukraińsku. Babcia, mama, ciocia śpiewały ukraińskie piosenki. Języka białoruskiego zacząłem się uczyć w 1948 roku w szkole w Rudutach, potem w Orli. Języka białoruskiego uczono również w bielskim liceum pedagogicznym, do którego J. Krupa trafił w 1952 r.: …języka białoruskiego uczył nas pan Teodor Skok. Był bardzo pobłażliwy. Ale cóż miał robić. Uczniowie spod Siemiatycz znali tylko język polski. Tacy jak ja mówili po ukraińsku. Tylko koledzy spod Michałowa, Gródka, Bobrownik, Krynek dobrze znali język białoruski. To był ich język domowy. Prawdę mówiąc – opowiada dalej Janka – język białoruski literacki poznałem dobrze pracując w Białoruskim Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym.
Aby zrozumieć przyczyny powstania tej kuriozalnej sytuacji, należy cofnąć się do jesieni 1939 r., gdy nasz region został anektowany przez Związek Radziecki i przyłączony do Białoruskiej SRR. Sowieci w szkole zaczęli uczyć nas po białorusku i rosyjsku – pisze w swoich Wspomnieniach Jan Bagiński pochodzący z Hołodów pod Bielskiem („Czasopis”, nr 7-8/2004). – Nikt z nas nie lubił białoruskiego. Starsi ludzie znali tylko rosyjski. Rozmawialiśmy „po swojomu”, „po prostu”. Byliśmy tutejsi, swoi, nie żadni Białorusini. (…) Sowieci zrobili z nas Białorusinów i tak pozostało po dzień dzisiejszy. Od 1944 r. podobną „politykę narodowościową” w stosunku do prawosławnych mieszkańców ówczesnego woj. białostockiego prowadziły uzależnione od Moskwy władze Polski Ludowej. Jak jednak przyznaje białostocki historyk białoruski Eugeniusz Mironowicz, białorusko– i ukraińskojęzycznych zbiorowości na tym terenie: w okresie powojennym nie łączyła żadna ideologia narodowa czy polityczna. Najistotniejszym wyznacznikiem odrębności wobec polskiego otoczenia było wyznanie prawosławne, nie zaś elementy kultury narodowej. […] Prawosławnym masom białoruska świadomość narodowa jak również aspiracje polityczne z tym związane były czymś obcym i niezrozumiałym. W tej sytuacji, jak stwierdza E. Mironowicz w innym miejscu: Powojenna administracja białostocka przyjęła zasadę traktowania wszystkich prawosławnych jako Białorusinów, zaś katolików – jako Polaków.
W ślad za tym wprowadzona została nauka języka białoruskiego. Jak jednak pokazały badania historyczne E. Mironowicza, nie było to samodzielnym pomysłem polskich komunistów, a więc kierownictwa Polskiej Partii Robotniczej, przekształconej później w Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. Okazuje się bowiem, że na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. przez około dwa tygodnie po wkroczeniu na ten teren Armii Czerwonej, zanim dokonano ostatecznego określenia przynależności państwowej przedwojennego woj. białostockiego, na terenie pow. bielskiego (wówczas z Hajnówką i Siemiatyczami) tworzone były organy administracji radzieckiej. W Hajnówce, Kleszczelach, Siemiatyczach i Bielsku działały rejonowe oddziały oświaty ludowej, które rozpoczęły przygotowania do nowego roku szkolnego i organizacji szkół. Oczywiście językiem wykładowym w tych szkołach miał być białoruski i rosyjski, byłoby to więc przywrócenie sytuacji z lat 1939-1941. Po przejęciu tzw. Białostocczyzny przez administrację polską szkoły te (także w pow. białostockim i sokólskim) zostały zaakceptowane przez Resort Oświaty Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego.
Oczywiście tolerowanie takiego stanu rzeczy przez głoszących ideę państwa jednonarodowego polskich działaczy komunistycznych było podyktowane obawą przed reakcją swoich radzieckich opiekunów. Miał to być zresztą stan tymczasowy, gdyż już we wrześniu 1944 r. podpisany został układ o wymianie ludności i wszyscy rzeczywiści i domniemani Białorusini, dla których radzieccy komisarze organizowali szkoły z białoruskim językiem nauczania, mieli opuścić teren państwa polskiego.
Mająca się rozpocząć nauka w języku białoruskim, będącym w większości ówczesnego pow. bielskiego (poza wschodnim jego skrawkiem z Białowieżą i Narewką) językiem obcym, nie satysfakcjonowała rodziców. Niektórzy woleliby już język rosyjski, od czasów carskiej Rosji mający w tutejszej społeczności odpowiedni prestiż i poważanie. Stąd m.in. kuriozalny na pierwszy rzut oka list 250-osobowej grupy bielszczan do władz PKWN w Lublinie: Ze względu na to, że język białoruski jest dla nas językiem nieznajomym, a dla naszych dzieci tylko zbędnym obciążeniem w nauce, uprzejmie prosimy Resort Oświaty o zezwolenie nauczania w gimnazjum i szkole powszechnej w języku rosyjskim. Jednak w Bielsku otwarto jedynie Państwowe Liceum i Gimnazjum z wykładowym językiem białoruskim. W szkole tej jednak dzieci nie zaznawały zbytniego obciążenia językiem białoruskim, ponieważ z powodu braku odpowiedniej kadry większości przedmiotów uczono po rosyjsku. Żądanie nauczania w języku rosyjskim zamiast w białoruskim wysuwali też rodzicie w wielu innych miejscowościach, w wielu też szkołach „samowolnie” prowadzono naukę w języku rosyjskim.
W 1946 r. zakończona została akcja wysiedlania ludności ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej do ZSRR. Teoretycznie więc z woj. białostockiego powinni wyjechać wszyscy, dla których w 1944 r. zorganizowano nauczanie w języku białoruskim – zatem jego kontynuowanie stawało się bezzasadne. Tak właśnie uznały polskie władze, które od połowy 1946 r. rozpoczęły likwidację szkolnictwa białoruskiego (właściwie rosyjsko-białoruskiego), zakończoną do początku 1948 r.
Jednak wkrótce okazało się, że budować państwo jednonarodowe nie jest tak prosto, albowiem na Kremlu nie uwierzono w „ostateczne rozwiązanie” problemu mniejszości narodowych na terenie woj. białostockiego i w 1949 r. nakazano przywrócenie nauki w języku białoruskim. Jak pisze E. Mironowicz, 28 czerwca na posiedzeniu sekretariatu Komitetu Centralnego PZPR Władysław Piwowarczyk-Wolski złożył wniosek odbudowy szkolnictwa białoruskiego w Polsce. Wedle słów Jakuba Bermana Wolski był wyrazicielem woli Stalina w rządzie polskim, dlatego też jego propozycja nie tylko została zaakceptowana, lecz także rozpoczęto jej realizację zaledwie kilka dni po posiedzeniu sekretariatu KC.
Już na początku lipca 1949 r. władze oświatowe w Białymstoku otrzymały ministerialny nakaz rozpoczęcia przygotowań do otwarcia „szkół białoruskich” we wrześniu 1949 r. Jak każdą ważną decyzję partii w owym czasie, także ten nakaz zaczęto realizować z ogromnym zaangażowaniem sił i środków. Jak podkreśla E. Mironowicz: organizacją tego typu szkół zaczęły zajmować się nie tylko władze oświatowe, lecz także administracja państwowa, komitety partyjne, milicja, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego (UBP). Ruch wokół szkolnictwa białoruskiego przypominał przygotowania do operacji wojskowej. Rozmach działań był zaskoczeniem dla samych zainteresowanych. W lipcu i sierpniu zwoływano liczne konferencje na szczeblu wojewódzkim i powiatowym, organizowano zebrania ludności białoruskiej z udziałem przedstawicieli partii, kuratorium, administracji, UBP, milicji. Powstawała paradoksalna sytuacja – władze namawiały ludność, by kształciła dzieci w ich języku ojczystym.
Rzecz jasna ze stwierdzeniem by kształciła dzieci w ich języku ojczystym bezwarunkowo zgodzić się nie można, gdyż podobnie jak i w 1944 r. większość placówek określanych mianem „szkół białoruskich” zaczęło funkcjonować na obszarze, gdzie językiem ojczystym dzieci był w rzeczywistości język ukraiński, a więc w pow. bielskim. Tutaj również – w Bielsku i Hajnówce, ponownie otwarto szkoły średnie z białoruskim językiem nauczania. Oczywiście za kryterium określające narodowość białoruską, a więc i zobowiązującą do nauczania języka białoruskiego, władze przyjęły prawosławne wyznanie – także na terenach, gdzie obok ludności prawosławnej zamieszkiwali białoruskojęzyczni katolicy. Taka sytuacja była powszechna w pow. białostockim i sokólskim.
Prawosławni – uczcie się białoruskiego!
Obowiązkowe nauczanie języka białoruskiego wprowadzano w miejscowościach, gdzie było co najmniej 60% prawosławnych dzieci. Konsekwencja władz we wprowadzaniu języka białoruskiego do szkół nie spotykała się jednak ze zrozumieniem środowiska, któremu miało to służyć. Kuratorium białostockie wytykało nauczycielom, że w szkołach białoruskich za mało poświęcają uwagi nauce w języku białoruskim, zastępując go polskim i rosyjskim, oraz że nie prenumerują czasopism w języku białoruskim, a wyłącznie polsko– i rosyjskojęzyczne. W wielu szkołach, w których formalnie nauczanie miało odbywać się w języku białoruskim, po białorusku uczono tylko niektórych przedmiotów, pozostałych zaś po polsku.
Chociaż więc liczba szkół z językiem białoruskim ciągle zwiększała się, odbywało się to wyłącznie na skutek działań odgórnych, bardzo często wbrew pragnieniom samych zainteresowanych, o czym w swoim sprawozdaniu z pobytu „w terenie” w czerwcu 1955 r. donosiła pracownica KC PZPR: W całym powiecie [siemiatyckim] brak szkoły z białoruskim językiem nauczania. Ludność białoruska sprzeciwiła się wprowadzeniu do szkół języka białoruskiego, prosząc o wprowadzenie języka rosyjskiego. Niechęć do języka białoruskiego wynika z tego, że ludność ta nie używa w mowie potocznej czystego języka białoruskiego i dzieci posiadają duże trudności w jego opanowaniu. Łatwiej natomiast uczą się języka rosyjskiego, do którego bardziej jest zbliżona gwara, którą się posługują.
Przeciwko wprowadzaniu nauki języka białoruskiego na terenie pow. siemiatyckiego protestowano chociażby w Milejczycach. W 1956 r. nadesłano stąd do Wydziału Oświaty Wojewódzkiej Rady Narodowej w Białymstoku oświadczenie: my, mieszkańcy osady Milejczyce nie jesteśmy z narodowości Białorusinami i dlatego nie życzymy sobie, aby nasze dzieci uczyły się języka białoruskiego. Gdy władze niedawno powołanego Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego zaczęły czynić starania o wprowadzenie języka białoruskiego do szkoły w Milejczycach, stanowisko rodziców poparł dyrektor szkoły, oświadczając nagabującemu go pracownikowi BTSK: Mieszkańcy Milejczyc z narodowości nie są Białorusinami, ich język nie jest białoruski, a raczej ukraiński, tak że są oni z narodowości Ukraińcami, a nie Białorusinami. Naukę języka białoruskiego jednak tu wprowadzono, podobnie jak i w kilku innych szkołach na terenie powiatu siemiatyckiego.
Oczywiście zdecydowana większość szkół, w których po 1949 r. nauczano po białorusku lub prowadzono dodatkową naukę tego języka, znajdowała się na terenie zamieszkałym przez ludność ukraińskojęzyczną (ok. 70% szkół i ok. 80% uczących się dzieci), tzn. w pow. bielskim, siemiatyckim i większości pow. hajnowskiego. Szkół takich w owych powiatach było 126 w 1960 r. i 123 w 1970 r., a więc ich liczba prawie nie ulegała zmianie. Wynikało to ze stabilnej polityki ówczesnej ekipy partyjnej, która sprowadzała się głównie do ograniczania nauczania po białorusku innych przedmiotów niż język białoruski. Zdaniem historyków stabilizujący wpływ mógł mieć fakt, iż I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR był Białorusin Arkadiusz Łaszewicz.
Polityka wobec nauczania języka białoruskiego zmieniła się na początku lat 70., gdy całkowicie zlikwidowano nauczanie w języku białoruskim, pozostawiając język białoruski jako przedmiot. W 1971 r. wprowadzono też zasadę dobrowolności nauczania języka białoruskiego – rodzice corocznie mieli podpisywać deklarację, iż pragną, aby ich dziecko było uczone języka białoruskiego. Obligatoryjny obowiązek nauczania języka białoruskiego pozostał jedynie w szkole podstawowej nr 3 w Bielsku oraz w 2 liceach ogólnokształcących – w Bielsku i Hajnówce. W następnych latach została zlikwidowana znaczna liczba szkół wiejskich, których uczniów skierowano do tzw. zbiorczych szkół gminnych, co wpłynęło na dalszy spadek liczby uczących się języka białoruskiego.
Utrzymanie się nauki języka białoruskiego w szkołach podstawowych do dnia dzisiejszego nie wynika z rzekomego białoruskiego patriotyzmu rodziców, lecz z inercji i ogólnej sytuacji, która zmusza władze państwowe do dawania dowodów pozytywnej „polityki mniejszościowej”, a więc i wspierania nauczania języków ojczystych, nawet jeśli ta „ojczystość” jest fikcją odziedziczoną po poprzedniej epoce. Nie powinno więc nikogo dziwić stwierdzenie E. Mironowicza, że: W całej historii szkolnictwa białoruskiego na Białostocczyźnie jego stan był rezultatem polityki władz, i tylko w niewielkim stopniu zainteresowania społeczeństwa.
Ukraińskiego w szkole wam się zachciewa?!
Drugim obliczem prowadzonej przez administrację państwową polityki oświatowej było blokowanie starań o wprowadzenie do szkół nauki języka ukraińskiego. Przykładem może być szkoła podstawowa we wsi Policzna (obecnie gm. Kleszczele). W 1953 r. grupa uczniów pochodzących z Policznej, Opaki, Wojnówki i Werstoka, którym przewodził Iwan Stepaniuk zbuntowała się przeciwko nauczaniu języka białoruskiego i zażądała nauki po ukraińsku.
– Była taka inicjatywa – wspomina pochodzący z Opaki Wasyl Stelmach (ur. w 1942 r.) – żeby uczyć się swego języka, a więc takiego, jakim się mówi – jedni mówili ukraiński, inni rdzenny język Rusi Kijowskiej. Po prostu nie chcieli pisać się do szkoły białoruskiej, sprzeciwiali się. Tego chciała większość uczniów, poza pięcioma może osobami. Nauczycielka zawiadomiła rodziców i prokuratora z Hajnówki. I nas zmuszono uczyć się języka białoruskiego – na tej zasadzie, że nie jesteśmy Polakami, a skoro nie jesteśmy Polakami, więc jesteśmy Białorusinami. Innymi tu nie można było być, bo Ukraińcy to wrogowie Polski i Rosji Radzieckiej.
Przeciwko nauce po białorusku w połowie lat 60. protestowały dzieci z Wólki Terechowskiej koło Czeremchy, w związku z czym jedna z nauczycielek, Wiera Jawdosiuk, pochodząca z Dobrywody koło Kleszczel, rozpoczęła zaoczne studia ukrainistyczne, aby przejść na nauczanie języka ukraińskiego, co jednak zostało uniemożliwione.
W latach 60. jedyną miejscowością, gdzie po długiej walce z przeszkodami piętrzonymi przez władze oświatowe pow. hajnowskiego aktywistom miejscowego koła Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego udało się zorganizować nauczanie języka ukraińskiego, były Kleszczele (z początkiem roku szkolnego 1966/1967). Jednak już w 1968 r., tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, zabrano do wojska nauczyciela języka ukraińskiego Aleksandra Smolikowskiego – mimo że studiował zaocznie. Podobnie pozbyto się z innych najbardziej aktywnych członków koła UTSK, których „awansowano” do Hajnówki czy innych oddalonych miejscowości. Innym, jak w liście do przyjaciela pisał w sierpniu 1968 r. jeden z kleszczelowskich aktywistów Andrzej Nimyj, powiedzieli „nie podskakuj”. Odpowiednio „ustawiony” został również Zarząd Główny UTSK. W tej sytuacji nowego odważnego nauczyciela nie było, więc nauczanie języka ukraińskiego zostało przerwane. Jak się okazało na zawsze, gdyż po odbyciu służby wojskowej A. Smolikowski został przeniesiony przez władze oświatowe do pracy w innej szkole.
Po dokonanej wspólnymi siłami partii, administracji i Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego akcji „zwalczania ukraińskiego nacjonalizmu”, w Kleszczelach nie tylko zlikwidowano naukę języka ukraińskiego, ale też zamarła aktywność koła UTSK. Wszyscy już bowiem wiedzieli, że – jak pisał A. Nimyj we wrześniu 1971 r., – uświadamiać to sprawa bardzo niebezpieczna… Tutaj piszą ich bez wiedzy wszystkich Białorusinami, ale najbardziej czytają oni „Kobzar” i w duszy przekonani są, że są Ukraińcami, ale ujawnić to na papierze po prostu strach, boją się. Po prostu mówią, my jesteśmy bez narodu, bo naród to nacjonalizm i sprawa niebezpieczna...
Oczom i uszom mamy nie wierzyć!?
Prowadzona przez dziesięciolecia oficjalna polityka traktowania ogółu prawosławnych mieszkańców południowo-wschodniej części woj. białostockiego jako Białorusinów znalazła swoje odbicie także w popularnych publikacjach o regionie. Wspomniane wyżej prace językoznawców publikowane były w pismach fachowych i ich odbiorcami pozostawał wąski krąg osób. Natomiast publikacje przeznaczone dla „szerokiego ogółu” musiały uwzględniać „przewodnią linię partii w kwestii narodowościowej”. Autorzy, którym przypadało takie zadanie, a nie chcieli ograniczyć się do frazesów o Białorusinach na Białostocczyźnie, musieli się nieźle napocić, aby pozostać w minimalnej chociaż zgodzie z sumieniem, nie narażając się jednocześnie na cięcia cenzorskich nożyc lub nie daj Boże gniew w „komitecie” (parafrazując znane powiedzenie – musieli stawiać diabłu świeczkę, a Bogu ogarek).
Doskonały przykład tego rodzaju twórczości znajdujemy w obszernej publikacji Województwo białostockie, wydanej w 1960 r. na zlecenie Wojewódzkiego Komitetu Frontu Jedności Narodu w Białymstoku. W opracowanym przez Andrzeja Barwijuka (pochodził z Bielska) rozdziale poświęconym ludności znalazł się podrozdział Stosunki narodowe i etnograficzne, w którym autor musiał pogodzić rozbieżność pomiędzy oczywistą językową i etniczną odmiennością ludności ukraińskiej i białoruskiej a oficjalnymi założeniami przewidującymi istnienie tylko jednej, białoruskiej grupy narodowej. Przeczyło to jednak w sposób oczywisty faktom, więc autor zastrzegał się: Różnice językowe wśród ludności białoruskiej są poważne. Język np. okolicznych wsi białoruskich wokół Gródka i Michałowa jest bardziej zbliżony do języka literackiego białoruskiego niż m.in. język ludności białoruskiej pow. siemiatyckiego. Dwa zdania dalej odważył się na nawet na stwierdzenie: Język, jakim się posługuje ludność białoruska pow. siemiatyckiego, posiada wiele śladów wpływu języka ukraińskiego. Genezy takich właściwości językowych należy szukać niewątpliwie w historii osadnictwa tej ziemi. Również w zwyczajach i kulturze materialnej wyraźnie widoczna jest odmienność pomiędzy dwoma grupami etnicznymi: Stosunki etnograficzne białoruskiej mniejszości narodowej nie stanowią jednolitego obrazu. Obserwujemy bowiem poważne różnice w urządzeniach wnętrza domów mieszkalnych Białorusinów powiatów siemiatyckiego i sokólskiego. Różnice istnieją również w zwyczajach ludowych, np. przy zawieraniu małżeństw, przy pogrzebach itp.
Jednak nawet te, bardzo zresztą ostrożne stwierdzenia, mogły narazić autora na gniew cenzorów i sekretarzy Komitetu Wojewódzkiego PZPR od spraw narodowościowych, więc zastrzega się czym prędzej: Omawiane tu zjawiska nie są dostatecznie zbadane i zinwentaryzowane. Nie wolno bowiem budować sądu, opierając się jedynie na wrażeniach optycznych.
Białorusini? Tak, ale tylko z nazwy!
Ową „inwentaryzacją” zjawisk świadczących o rzeczywistej naturze „białoruskiej mniejszości narodowej” zajął się u schyłku lat 60. pochodzący z ukraińskojęzycznych Rybołów Włodzimierz Pawluczuk, który swoje ustalenia zawarł w rozprawie doktorskiej opublikowanej w 1972 roku (Świadomość jednostki w warunkach rozpadu społeczności tradycyjnej). W. Pawluczuk, mimo że miał w swojej biografii rolę dziennikarza „Niwy” i aktywisty BTSK, podszedł do sprawy bardziej szczerze i odważnie. Na podstawie własnych obserwacji stwierdził, że owa „białoruska mniejszość narodowa” nie ma charakteru współczesnej wspólnoty narodowej, lecz jest specyficzną grupą etniczną powstałą wskutek złączenia w jednej jednostce administracyjnej ludności etnograficznie białoruskiej i ukraińskiej, traktowanej przez władze jako jedna całość i ogólnie określanej jako Białorusini. O przypisaniu do tej grupy decydowały nie język i kultura, lecz przede wszystkim prawosławne wyznanie. Dlatego też W. Pawluczuk stwierdza: Świadomość białoruska na tym terenie jest więc jedynie świadomością nazwy. (…) Z określeniem „jestem Białorusinem”, tak jak i z określeniem „jestem ruski” lub „jestem tutejszy”, nie wiąże się tu najczęściej poczucie związku z ponadlokalnymi wartościami białoruskimi, z białoruską narodową kulturą lub językiem. Białoruski język literacki jest w poczuciu mieszkańców tych wsi językiem obcym, „nie tutejszym” w równym stopniu, jak język polski lub rosyjski. Dotyczy to zwłaszcza okolic dialektycznie północnoukraińskich, ale również na terenach etnograficznie białoruskich podkreśla się usilnie wszelkiego rodzaju odrębności miejscowej gwary od białoruskiego języka literackiego. Określenie „białoruski” w tym wypadku jest nazwą własnej grupy etnicznej, a nie własnego narodu, i związane z tym określeniem wartości są całkiem inne od wartości narodowych. Ciekawe jednak, że nazwa „białoruski” poszerzyła się na całą grupę etniczną, ogarniając tereny etnograficznie północnoukraińskie, czy też, według innej terminologii, zachodniopoleskie aż po Bug, a nawet dalej.
Dla owego poczucia „swojskości”, świadomości kulturowej czy nawet psychicznej odmienności od grup sąsiednich nieistotne są faktyczne różnice i podziały kulturowe wewnątrz samej grupy etnicznej. Grupa etniczna „ruskich” na terenach etnograficznych białoruskich zajmuje w powiatach dąbrowskim i sokólskim drobny skrawek przygraniczny, poszerza się znacznie w powiecie białostockim, natomiast w powiatach bielsko-podlaskim, hajnowskim i siemiatyckim, a więc w powiatach pod względem etnograficznym już raczej północnoukraińskich jest ona bliska zasięgowi elementu etnograficznie wschodniosłowiańskiego. Tak właśnie ukształtowaną grupę etniczną ma się zazwyczaj na myśli, mówiąc o Białorusinach na Białostocczyźnie. (…)
Jeśli chodzi o stosunek tej ludności do różnego rodzaju ideologii narodowych czy nacjonalistycznych, do deklarowanej w danym okresie przynależności narodowej, to jest to stosunek charakterystyczny właśnie dla grup etnicznych. (…) Deklarowana przynależność narodowa może tu zmieniać się w zależności od konstelacji politycznych. I nie jest to wynikiem jakiegoś, jak by się mogło zdawać, „cynizmu” w tej kwestii. Po prostu nie widzi się tu żadnego problemu. Wrodzona, niezmienna pozostaje jedynie przynależność do grupy etnicznej, do owej „ruskości”, „prawosławności”, „tutejszości” czy – według nowej terminologii – „białoruskości”.
Do terenów etnograficznie północnoukraińskich należy także większa część obecnego obwodu brzeskiego, który w 1939 r. również został włączony do Białoruskiej SRR i już w niej pozostał. Tam również miejscowa ludność ukraińska została „określona narodowo” jako Białorusini. Co więcej – dla wielu osób nie wgłębiających się w sprawy historii i filologii fakt, że mieszkańcy tej części obecnie niepodległej już Republiki Białorusi mówi gwaramią ukraińskimi identycznymi z gwarami Podlasia stał się argumentem za określeniem siebie mianem Białorusina, a swej mowy mianem języka białoruskiego – „No bo jeżeli tam jest Białoruś, to oni są Białorusinami i ich mowa też jest białoruska. A więc i my, skoro mówimy tak samo jak oni, to mówimy po białorusku i jesteśmy Białorusinami”. Przykład takiej właśnie kuriozalnej logiki znajdujemy w białostockiej białoruskiej „Niwie” (5 maja 2002 r.), gdzie pod ogólnym tytułem Jakoj my nacyjanalnaści? przedstawione są m.in. wypowiedzi mieszkańców wsi Grabowiec (Hrabuweć) w gminie Dubicze Cerkiewne. I tak emeryt Stefan Krawczuk mówi: W naszej wsi uważamy siebie za Białorusinów. Jacyż z nas mogą być Polacy, skoro nasi ojcowie i dziadowie nie byli Polakami. Nikt u nas po polsku nie mówi, ale wszyscy po swojemu. W naszej wsi mieszka tylko jeden Polak, a starsi ludzie nawet nie umieją mówić po polsku. Po swojemu umieją mówić i najmłodsze dzieci. Moje wnuki mieszkają w Hajnówce, a i to umieją mówić po swojemu. Nasza mowa jest bardziej podobna do białoruskiej, bo jak przyjeżdżają ludzie z okolic Wysokiego na Białorusi, to mówią tak jak my. Będę pisać, że jestem narodowości białoruskiej i rozmawiam po białorusku. Podobnie wypowiada się rolnik Jan Bagrowski.
Oczywiście, każda osoba mająca jako takie pojęcie o językach słowiańskich, usłyszawszy rzeczywistą mowę mieszkańców Grabowca (w „Niwie” cytowane wypowiedzi podano w białoruskim tłumaczeniu), stwierdzi, że jest to gwara nie białoruska, lecz ukraińska, podobnie jak gwara z okolic Wysokiego w obwodzie brzeskim na Białorusi (tak samo jak w okolicach Kamieńca, Brześcia, Kobrynia, Pińska itd.). Kto zaś nie czuje powołania do zabawy w filologa, może po prostu zajrzeć do Atlasu gwar wschodniosłowiańskich Białostocczyzny, gdzie Grabowiec (pkt 96 na mapach lingwistycznych) został uwzględniony jako jedna z miejscowości, w której podstawowym środkiem porozumiewania się mieszkańców między sobą jest gwara ukraińska. Jeśli więc publicysta „Niwy” niczego nie przekręcił, a indagowani przez niego mieszkańcy tej wsi nie chcieli się po prostu przypodobać redaktorowi biłoruśkoji hazety, to mamy w czystej postaci przykład tego, na czym jest w rzeczywistości oparta „białoruska świadomość narodowa” znacznej części, a może nawet zdecydowanej większości prawosławnych mieszkańców okolic Bielska, Hajnówki czy Siemiatycz.
I sam sebe pytaju – to chto ja je?
Propagowany przez dziesiątki lat stereotyp „prawosławny = Białorusin”, który utrwalił się w powszechnej świadomości na terenach ukraińskojęzycznych, nie mógł jednak zamaskować poczucia obcości w stosunku do języka białoruskiego, który próbowano tu zaszczepiać poprzez szkoły, koła BTSK i wydawnictwa. Od wielu dziesięcioleci – komentował tę kuriozalną sytuację Mikołaj Patejuk, ludowy twórca pochodzący ze wsi Zabagonie w gm. Dubicze Cerkiewne – wszyscy prawosławni mieszkańcy Białostocczyzny oficjalnie nazywani są Białorusinami. Również i mnie nazywano Białorusinem. Niekiedy dziwiłem się tylko, że gwara z mojej rodzinnej wsi nie ma nic wspólnego z językiem białoruskim.
Niektórzy, oswoiwszy się z faktem, iż nazywani są Białorusinami, stosując zasady logiki uważali, że to właśnie ich ukraińska gwara jest językiem białoruskim. Dlatego też byli zdziwieni językiem, w którym wydrukowane były docierające do nich pierwsze numery białostockiej „Niwy” (1956 r.). Widzimy to w zupełnie zdawałoby się niezrozumiałej reakcji Kiryła Samojluka z Podrzeczan (Pudrieczany, gm. Czyże), który w liście do redakcji tego białoruskiego tygodnika dziwił się: Ja nie rozumiem i słabo czytam niedawno wynaleziony język białoruski, i bardzo się dziwię, kto go wymyślił i nam, Białorusinom, narzucił. Lepiej zdawał sobie sprawę z fałszywości przesłanek, na których oparto popularyzację „Niwy” wśród ukraińskojęzycznej ludności Podlasia, Wasyl Białokozowicz, który pisał pod adresem rzekomo ruodnoji gazety:
Czom po-naszomu ty ne howorysz?
Twoja mowa jakajaś je insza
I ty nam utiechi ne nawodisz
I z swojeju wpertisia mowoju choczesz
Deś jakoś po-minśki zanosisz
A ruodnoji mowy znati ne choczesz
Ludiam jeji na prynosisz
I mowoju swojeju jak najmensz kłopoczesz
Jak się okazuje język, w którym drukowana jest „Niwa”, niezbyt kłopocze także ogół nauczycieli języka białoruskiego, absolwentów Katedry Filologii Białoruskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Pochodzą oni w przytłaczającej większości z terenów ukraińskojęzycznych i językiem białoruskim posługują się wyłącznie podczas lekcji, zaś samo nauczanie go z zasady traktują wyłącznie jako źródło zarobku, nie zaś jakąś misję niesienia „ojczystej” oświaty. Na taki właśnie lekceważący stosunek większości nauczycieli języka białoruskiego do nauczanego przez siebie przedmiotu w 1993 r. skarżył się na łamach „Niwy” niejaki B. Ski w felietonie Naszy „wuczycieli”, bolejący nad brakiem zainteresowania „białoruskiej” młodzieży nauką „ojczystego” języka: A ja pytam – od kogo i gdzie młodzież ma brać dobry przykład szacunku do słowa ojczystego? U nauczycieli? Ależ oni niemal wszyscy mówią dialektem swoich wsi. […] Nasi „wuczycieli” nie są zainteresowani także tym, aby ich wychowankowie piękno języka białoruskiego poznawali z książek – bo i sami, oprócz starych podręczników, niczego od dwudziestu pięciu lat nie przeczytali i czytać książek … nie będą: „A naszczo wony! U nas w chatybat’ki inaksz howorat, czym tyji ksionżki”.
Trzeba być rzeczywiście bardzo upartym, aby nie widzieć zdecydowanej różnicy pomiędzy ukraińskimi podlaskimi gwarami spod Bielska, Siemiatycz i Hajnówki a językiem białoruskim – zarówno nauczanym w szkole, a więc literackim, jak i gwarami, którymi posługuje się określana mianem „Litwinów” ludność okolic Narewki, Siemianówki, Gródka czy Michałowa (tereny te w XVII-XVIII w. należały do Wlk. Ks. Litewskiego). Jednak będący następstwem politycznych manipulacji, rzeczywiście „babiloński zamęt” w sercach i umysłach owocuje wypaczonym pojęciem o własnym języku. Dlatego też i dzisiaj nie są rzadkością wypowiedzi w rodzaju: jest to swoista mieszanina słów białoruskich, ukraińskich, rosyjskich i polskich, czy: to właściwie takie narzecze: kompilacja białoruskiego, ukraińskiego i polskiego.
To może „starobiałoruski”…?
Kuriozalną próbą pogodzenia fikcji z rzeczywistością jest pojawiające się ostatnio w niektórych publikacjach białoruskich twierdzenie, że archaiczne gwary ukraińskie okolic Bielska to rzekomy „język starobiałoruski”. Uzasadnia się to twierdzenie podobieństwem ukraińskich gwar podlaskich i języka ruskiego, którym pisano akty urzędowe w okresie przynależności ziem ukraińskich i białoruskich do Wielkiego Księstwa Litewskiego, i który przez historyków białoruskich jest określany mianem starobiałoruskiego.
Jest to oczywiste nieporozumienie (może nawet bardziej pasowałoby określenie – nadużycie), albowiem podstawą urzędowej ruszczyzny panującej w Wielkim Księstwie Litewskim nie był białoruski język potoczny, lecz staroruski język dokumentów i literatury świeckiej XI-XIII w., powstały pod wpływem języka cerkiewno-słowiańskiego. W tę archaiczną osnowę wtapiały się cechy fonetyczne, gramatyczne i słownikowe poszczególnych dialektów ukraińskich i białoruskich, zależnie od pochodzenia pisarzy. Ten właśnie język ruski był wykorzystywany także przez kancelarie książąt litewskich, stając się oficjalnym językiem urzędowym Wielkiego Księstwa Litewskiego, a więc także ziem etnicznie litewskich, na których nie było własnej tradycji piśmienniczej. W tej roli język ruski utrzymał się do 1697 r., gdy oficjalnie zastąpiono go językiem polskim.
Ponieważ po okrojeniu Wielkiego Księstwa Litewskiego podczas sejmu lubelskiego w 1569 r. zdecydowaną większość jego słowiańskiego terytorium (poza woj. brzeskim) stanowiły ziemie etnicznie białoruskie, niektórzy historycy XIX-wieczni zaczęli używać w stosunku do tego języka określenia starobiałoruski, co później skwapliwie podchwycili twórcy białoruskiej historiografii narodowej. Dla osób nie zorientowanych w niuansach przeszłości określenie to może nasuwać przekonanie, iż takim właśnie językiem w XV-XVII w. mówili mieszkańcy Białorusi. W rzeczywistości język ten, zwany wówczas zawsze i wyłącznie językiem ruskim, nie był językiem powszednich rozmów białoruskiego ludu lecz językiem dokumentów i ksiąg urzędowych, jako swego rodzaju biurokratyczne esperanto, którym posługiwała się warstwa urzędnicza nie tylko na terenach Litwy, Białorusi i Ukrainy, ale też w prawosławnej Mołdawii. Język ten nie był więc stadium rozwojowym współczesnego języka białoruskiego czy ukraińskiego, gdyż funkcjonował obok nich (równolegle), podobnie jak np. łacina obok języka polskiego. Dlatego też używanie określeń typu język starobiałoruski lub staroukraiński bez zaznaczenia, iż nie był to potoczny język mówiony, lecz język piśmiennictwa (kniżna mowa) jest wprowadzaniem czytelnika w błąd.
Z analizy najstarszych dokumentów ruskojęzycznych wielkich książąt litewskich (Olgierda, Jagiełły, Witolda i Świdrygiełły) wynika, że większość z nich została spisana przez pisarzy pochodzących z terenów ukraińskojęzycznych – Rusi Halickiej i Wołynia. Zdecydowaną przewagę pisarzy-Białorusinów w kancelarii wielkoksiążęcej widzimy dopiero w końcu XV i w XVI w. Mimo to w języku ówczesnych hramot nie dostrzegamy zbyt dużego wpływu „żywego” języka białoruskiego, szybko natomiast postępuje polonizacja słownictwa. Gdy zaś czytamy dokumenty powstające w poszczególnych regionach widzimy w nich wpływ tego języka, którym na co dzień posługiwała się miejscowa ludność – białoruskiego w Mińsku, Nowogródku czy Witebsku, zaś ukraińskiego w Kijowie, Lwowie, Włodzimierzu Wołyńskim czy Brześciu.
Oczywiście odziedziczone po minionych wiekach normy ortograficzne, które stosowane były w zapisywanych cyrylicą dokumentach z XVI czy XVII wieku w znacznym stopniu maskują związek tych tekstów z fonetyką mowy potocznej, w przypadku Podlasia i Polesia brzeskiego – ukraińskiej. Odsłania się on w całej swej okazałości dzięki XVIII-wiecznym transkrypcjom na alfabet łaciński (polski).
Przykładem może być odpis dokumentu zatwierdzającego uposażenie dla proboszcza cerkwi w Sasinach koło Milejczyc. Oto jego fragmenty: Leta Bożoho tysecza szestsot piatnadciatoho misiacia dwadciatoho wtoroho Junia [czerwca]. Soznanie funduszu cerkwy Sasinowskoje Kaleczyckoje czerez mene, Wasyla Kaleczyckoho a bratow moich. … Zhodne pryniawszy do cerkwy naszoje kaleczyckoje popa Theodora Iwanowycza z Bilskowa [Bielska] i pryniawszy jeho do cerkwy swoje na czest i na chwału Panu Bohu, i podalismo jemu i postupyły wedłuh perszych prodkow naszych nadanie toje use, szczo było do cerkwy naszoje, z prykazaniem naszym, to jest napered wołoka zemly… do toho desiatyniu wedłuh perszych prodkow naszych… powynny dawaty w każdy rok… do toho drowa majut’ byt’ wolnyje na swoje otrymanie [i] potrebu domowu… a do toho suknia abo na sukniu daty po zołotych piat… a kożuch na dwi zimy…
A więc język ruski, którym posługiwano się w Wielkim Księstwie Litewskim, a zwłaszcza na terenach ukraińskojęzycznych miał wiele cech wspólnych z językiem potocznym używanym na Podlasiu. Ale nie było to następstwem domniemanej „starobiałoruskości” tych języków, lecz wynikało z faktu, że zarówno gwary podlaskie, jak i urzędowy język ruski nie wykazują cech fonetycznych charakterystycznych dla języka białoruskiego. Zatem określanie ukraińskiej mowy mieszkańców okolic Bielska, Hajnówki czy Siemiatycz mianem „gwar starobiałoruskich” jest jeszcze jedną, obliczoną na brak historyczno-filologicznej wiedzy czytelników, próbą ukrycia rzeczywistego stanu spraw na tym terenie.
cd. nastąpi
Mapa AGWB
Mapa z I tomu „Atlasu gwar wschodniosłowiańskich Białostocczyzny” (t. I, Warszawa 1980) z izofonami pozwalającymi ustalić zasięg gwar ukraińskich i białoruskich.
Na niebiesko pokolorowaliśmy teren ukraińskojęzyczny: odcień najciemniejszy — gwary z wymową ‘nese’ — ‘nosyty’, średni — ‘nese’, ale ‘nositi’ (gwary z licznymi archaizmami), jasny — ‘nese’, ale ‘nosici’ (wpływ języka białoruskiego). Na terenie białoruskim jaśniejszymi odcieniami oznaczyliśmy gwary z wpływami języka ukraińskiego pomiędzy rz. Narwią i Narewką (teren dawnego powiatu kamienieckiego, ob. gminy Białowieża i Narewka) oraz na północ od rz. Narwi, a więc na terenie, który w XV-XVIII w. należał do ziemi bielskiej lub stanowił oddzielone puszczą peryferia ziemi grodzieńskiej (okolice Zabłudowa).
Gwary ukraińskie: 69. Ryboły, 70. Trześcianka, 73. Makówka, 76. Jacewicze, 76a. Samułki Małe, 77. Chraboły, 78. Klejniki, 79. Łosinka, 82. Malesze, 83. Stryki, 84. Proniewicze, 85. Czyże, 86. Dubiny, 87. Piliki, 88. Hołody, 90. Orla, 91. Mochnate, 91a. Dubicze Osoczne, 93. Orzeszkowo, 94. Malinniki, 95. Dubno, 96. Grabowiec, 97. Andryjanki, 97a. Czarna Wielka, 98. Suchowolce, 99. Śnieżki, 100. Policzna, 101. Pokaniewo, 102. Czeremcha, 103. Cecele, 104. Baciki Średnie, 105. Żerczyce, 106. Tymianka, 107. Ogrodniki, 108. Moszczona Królewska, 109. Mętna, 110. Tokary, 111. Niemirów.
Gwary białoruskie: 53. Baciuty, 54. Lewickie, 55. Zwierki, 59. Turośń Dolna, 60. Topolany, 61. Nowa Wola, 64. Hołówki Duże, 65. Klewinowo, 66. Koźliki, 67. Zawyki, 68. Czerewki, 71. Suszcza, 74. Lewkowo Duże, 80. Narewka, 81. Masiewo, 89. Teremiski, 92. Białowieża-Stoczek.

