ЛІТЕРАТУРА,  ЛЮДИ,  МОВА,  Наші статті

Słowo zrodzone z ojczystej ziemi

Był czwartek. Dzień to w Bielsku osobliwy — targowy. Miasto staje się bardziej ludne, więc i nie powinien dziwić niespodziewany „gość w dom”, czy też „w redakcję”. Tego mroźnego czwartku takowy niespodziewany gość się zjawił — na pierwszy rzut oka może i niepozorny, ale natchniony. Już od progu odezwał się wierszem — nazywam się Władek, wpadłem tu przez przypadek. Pomimo tej „wejściowej” polszczyzny było zrozumiałe, że to swuoj czołowiek, deś z-pud Bielśka, a jego pojawienie się pod naszą strzechą wcale przypadkiem nie jest. Rzeczywiście — okazało się, że to Wołodymyr Sosna z Paszkuowszczyny (Paszkowszczyzny — oficjalnie mówiąc), zachęcony redakcyjnym zaproszeniem do współpracy. Od pewnego czasu „zabawia się” opisywaniem życia swego i swoich ziomków — mową wiązaną i rymem dźwięczącą, chciałby się więc swoimi osiągnięciami podzielić z czytelnikami „Nad Buhom i Narwoju”. Pozostało zatem umówić się na spotkanie „przy pisanym słowie”, które odbyło się kilka dni później w jego domu w Paszkowszczyźnie.

— Pozapysuwany razny tyji papery — de kitradi, de jakiji od mołoka raporty, de szczo to wsio popysane — zaczął opowiadać pan Włodzimierz, rozkładając na stole zeszyty i luźne kartki z brudnopisami i gotowymi już wierszami. — W 65 liet po prostu szczoś tokoho pryjszło do pysania, to bude wże dwa liet. Perszy raz to sielśkie takoje pryszło pysanie — tam takij Grajko je na koloniji, wuon toże trudnyt’sia tym pysaniom, to joho zhanuw, to druhi Barszczewśki tam, Timoszka, nu j po selie… I tak poszło szczoraz dalej, dalej. Zaczaw i pro swoje seło pysaty, i pro inszy sioła, poczti wże tut cieły okruh opysany — i Wuorla, i Koszelie, i Wuolka, i Topczykały, i Malinnyki, i Koszki, i Ruduty. Kuolki ja tam znaw, kuolki pomentaw tych ludy, z takych, szczo jich uże dawno, dawno nema, to ja jich u swoju kitrad’ wniaw — może koli de chto perekine de toje pisanie…

Tak więc początki twórczego pisania zbiegły się z przejściem na rolniczą emeryturę. Gdy gospodarstwo przejął syn Jan, panu Włodzimierzowi i jego żonie Wierze, chociaż często jeszcze pomagają przy rolniczych zajęciach, przybyło wolnego czasu, a więc i okazji do refleksji nad przeszłością i teraźniejszością.

— Ja tuolki doroblaju w syna szcze, a wże ne maju na sobie nyc. Wże syn wsio maje — chaziajstwo perepysaw na joho. A my tak trochu — koli skaże to robymo, a jak nie to sydymo… Żytie koliś, wjadomo, inaksze buło jak teperka. Diś trochu weseliej, może ne tak weseliej ono dowuolniej z żytiom, i z jiedłom, i z wsiem. A koliś — wjadomo… Szcze pomnit’sia żytie toje dalsze takoje, szcze za niemcia jak żyli lude. Szczoż — tyji chatynki buli takiji, okienka malutki, wsiutko takoje buło… A diś wże kultura insza, i swietło, i gaznyki propali, i telewizor je, i woda, i wsie, wsie wyhody, telefony. Wsiaki wsiaczyny disia…

— Lude szczasliwiejszy teper?

— Jak chto, ne wsie… Staryji szczas­liwiejszy, jak mołodyji — bo majut rentu, zapewniony byt, a mołodyji szczo? Mnuoho bez roboty — na selie, czy w horodi. I takoje to żytie…

Teper tut sołtys Wańka Kulik

Właśnie to życie stało się głównym tematem wierszowanych opowieści. Pierwszym tematem była oczywiście rodzinna wieś, jej mieszkańcy, a nawet poborca podatkowy, zabierający „dla żondu” chłopskie kożuchy.

To Paszkuowszczyna wjoszczyna

Buw tut chłopeć i diwczyna

Teper nema wże mołodych

Zostało para czołowiek starych

Koliś tut puoczta, gromadzka rada

Szczo raz buła use narada

Siudy Wakulczyka prysłali

Z sunduka kożuchi brali

Szkuolny ławki opustoszieli

Dyty uczyty wże ne mieli

Teper tut wietior prawa maje

Czerez wybyty szyby tut hulaje

Koli ja jiedu — pohledaju

De sydiew — pomentaju

Druha ławka buła od zadu

Baczyw dyty ciełu hromadu

Szczo to koliś Paszkuowszczyna — kazali

Jefrema, Jakubowoho Iwana muzykantuw znali

Znali jich i hraty hodyli

Po ciełuj okruzi chodyli

Teper tut sołtys Wańka Kulik

Dobry chłopeć wuon — ne żulik

Tut starykam pieweń spiwaje

Dobry hołos szcze wuon maje

Iwan Stasiuk buw storożyna

93 liet miew mużczyna

Nema — na toj swiet zabrali

Na Pokrowu pochowali

Wse wynosiat a ne prynosiat

Tak jak trawu ludy kosiat

Ja staryj i moja supruha

Wse taja sama — a ne druha

— Pysaw pro wsiaki miscia. Prosyli do szkoły do Wuorli, jak mieło buty tam nadanie dla szkoły imienia „Ziemi Orlańskiej”. Sporo napysaw pro Wuorlu. Kazaw batiuszka, szczo persze miescie zaniaw.

Lude trochu znajut, ale ja tam specyjalno ne barzo chwalusia. Koliś napysaw odnuoj babi i daw — „Ono ne każy, szczo to ja”. Tam jak babuow nazbyrałosia, jak wony stali czytaty, a ja po prostu jeji takij życiorys napysaw. Czołowiek juoj umer — wjadomo, jak to baba sama ostała… Ale posli jakoś wony doznalisia, szczo to ja…

W radiwi to ja miew pro Onoprija takuju skazku, smieszna buła. Trochu pro gmynu Orlenśku pysałosia, pro sprawy jakiji tam perechodyli. Teper to pro Malinnyki napysaw para zwrotok. Czytali… Każut, szczo nekiepśko. I tak pomału wse szczoraz dalej poopysuwane toje żytie takoje razne — i teperysznie, i koliśnie. Ono wono szcze porozkidane, treba joho skompletowaty…

W Dubycz gmyna — tut poradok

Jedno z takich skompletowanych już dzieł to wiersz Dubyczy, składający się z serii opisów typowych dla naszego czasu zjawisk społecznych. Oto kilka zwrotek, z których każda ma charakter satyrycznej fraszki:

Seło Dubyczy Cerkowny

Tuta lude wsie wymowny

Je tut gmyna majut sklepy

Stało ludiom żyty lepy

Je gimnazija tut nowa

Je i szkoła podstawowa

W siołach po odnuom czy dwie dytiaty

A naszczo ż buolsz jich hodowaty

Dobre w gmyni prożywajut

Bo j roboty wże ne majut

A koliś komunu mieli

Do roboty wsie chodyli

Tut żywut — wże strusi maje

Siudy turysta pryjiżdżaje

Na strusia hlane — euro kine

Wże w Dubycz czołowiek ne zhine

Z horiełkoju bidy ne majut

Rosijaki pryjiżdżajut

Szcze j bajtałochi nakołotiat

Pjut — jak żnut abo mołotiat

To ne żadna bagatelka

Diś żyty w Dubycz radość wielka

I tak lude jakoś radiat

Teper przeważnie lies wse sadiat

W Dubycz gmyna — tut poradok

Chocz ne trudno pro wypadok

Syn dmuchnuw do alkomatu

Daj dwie renty — każe — tatu

A na koniec jeszcze o ostatniej pocieszycielce starych kawalerów — „dinaszce” (inaksz — dinatura):

Disia wypiwka je modna

Każdomu wona wygodna

Syn syniooku diewku maje

Pje i pud poduszku chowaje

Poza pewnymi szczegółami, wynikającymi z gminnego charakteru Dubicz Cerkiewnych, opis ten pasuje do każdej podlaskiej wsi. Jest on na pozór humorystyczny, ale jednocześnie zwięźle oddaje dramatyzm ogólnej sytuacji panującej na tak przez przybyszów z Warszawy opiewanych „kresach”, gdzie jedynym pozytywem wydają się być lepiej zaopatrzone sklepy i fermy strusi, będące obiektem szkolnych wycieczek. W przypadku Dubicz można dodać jeszcze zalew i strażnicę, której załoga dzielnie czuwa na przyszłych rubieżach Eurosojuzu:

Je tut zalew i strażnica

Nedaleko Biłoruś i tam hranycia

Treba toje buło robyty

Bo chutko Uniju wże budem miety

Nie bez znaczenia jest też możliwość duchowej pociechy w miejscowej cerkwi, zwłaszcza na parafialne święto:

W Dubyczach nichto ne narykaje

Petro j Pawło siudy pryjiżdżaje

Weliki praznik tut w prychodi

Welika radost’ je w narodi

Właśnie udział w świętach parafialnych i organizowanych wówczas wieczornych zabawach tanecznych zawsze był dla młodzieży pierwszą lekcją geografii najbliższej okolicy.

Ne może Buoh bez czołowieka i człowiek bez Boha

Teraz pan Włodzimierz stara się ten widziany własnymi oczami obraz małej ojczyzny przelać na papier. Podobnych treści oczekuje też od pism adresowanych do naszej społeczności. W jego „rankingu” więc „Nad Buhom i Narwoju” zajmuje miejsce najwyższe.

— To ne tomu, szczo ja z wamy howoru, po-prostu wuon takij interesniejszy do czytania, jak chocz by „Przegląd Prawosławny”. Tut buolsz opysany razny festyny i nasza okolicia. Bo treba kob buli lude pokazany — jich żytie, szczo wony roblat, jakijś rozkaz buw. Na muoj sielśki rozum, jak to każut — ne może Buoh bez czołowieka i człowiek bez Boha. To treba kob buło odne i druhe, kob stronić dwie-try buło z rejonu wziatych, szczoś z żytia liepszoho, czy kiepśkoho pokazaty, jakohoś czołowieka. Ja takoho zdania, kob zaczerpnuty czy to z Paszkuowszczyny, czy z Koszkuw, czy druhi raz znow deś tam aż z Połowcia czy Stawyszcz. Ja to j wziawsia toje wsio fotohrafowaty. Seło precz zniaw — zniaw poczti każdu chatu. Szcze tut takij sołtys je — wuon konia maje. Ja jomu każu — dawaj Iwan, zrobymo zdjencie konia, włoży płuha na wuoz, boronu kob buło wydno, a ja wże maju do toho zdjencia takoho opysane, bude pasowaty. Ale ne schotiew, a cikawe buło b, bo teper kuoń to wyniatok.

A mysli naszy na Chołmszczyni noczowali

Spośród „niepodlaskich spraw” omawianych na łamach „Nad Buhom i Narwoju” najbardziej poruszające okazały się losy Ukraińców wysiedlonych z Chełmszczyzny. Wrażenia wynikłe pod wpływem ich opisów również znalazły się w poetyckim zeszycie.

W 1947 r. nas zsiuol w wahon załadowali

Na Mazury pchali

Odczynyli dwery — wykidali

I jak chocz tak żywy dalej

Tiażko nam tut buło żyty

Nichto z namy ne chotiew howoryty

Kuolko sluoz czerez twar wtikało

Toż na Chołmszczyni wsio ostało

W noczi my tuta spali

A mysli naszy na Chołmszczyni naczowali

Jak sioje wspomynaju

W serci miescia ja ne maju

Kob chocz odne kryło mieła

Tudy od razu poletieła b

Tam cerkwy nas ożydajut

I kryżie na dorohach wyhledajut

Na druhe prawo nadieju mieli

Wony nas toże ne pustyli

Może Mater Boża koli dwery poodczyniaje

I na Chołmszczynu pozabyraje

Tohdy stanem w dzwony byty

Pro zdorowje wsiem prosyty

Na koho diś kułakom machaty

Szczo takuju peczal ukrajinciam muoh daty?

I balsam ne pomahaje

Rana nijak ne zażywaje

W cerkwach pradidy miescie namolili

Bo siudy use chodyli

I chotieli nam perekazaty

Kob tut żyw muoj bat’ko j maty

Chtoż ja je — czyż ukrajineć?

Innym bolesnym problemem, pozostawionym nam przez historię, jest sprawa odpowiedzi na pytanie Chtoż ja je? Wiersz pod takim właśnie tytułem także znalazł się w zeszycie, który otrzymałem na początku wizyty u pana Włodzimierza. Poczytajmy:

Na pudworok wyjszow z chaty

Dawaj sobie tak rozmyszlaty

Na oczach maju Bielśk — Kliszczeli hostyneć

Chtoż ja je — czyż ukrajineć?

Nuos korotki twar smuhły

Ne je dowhi ale kruhły

Ruost seredni z hołowoju

Pyszu wse prawoju rukoju

Sam ne znaju kim choczu buty

Biłoruśku j ukrajinśku mowu czuty

My braty z odneji chaty

Budem wsie tut razom prożywaty

Diś wże tak wychodyt

Szczo od odneji matery 3 narodowości pochodyt

Try syny za odion stuoł siadajut

Try narodowości oddielny majut

Ja harny chłopeć i hołos maju

Buolsz na ukrajincia podobaju…

— Znaczyt, po-waszomu — na ukrajincia wyhladajete?

— Tak tam pysze ż… Znajete, de jak de, ale kob kazaty, szczo tut, u nas, biełarusy? Jakij ty biełarus, jak u nas rozhowor zusiem inszy. Wuon aż do Pinśka jde, my tam buli j czuli. Normalnie identyczny rozhowor, takij jak tut… Stali my posli na przejściowi w Terespolu i stojit samochod z rumunśkoju rejestracyjeju. Pudchodymo, howorymo. A toj „rumun” buw z Karpat i w joho normalno takaja mowa jakby tut, z Paszkuowszczyny. Tak wono tiahnet’sia…

— A skuol, po-waszomu, wziałosia toje, szto tut nibyto biłorusy?

— Died i baba za perszoji wujny buli aż w Pietropawłowśku na Sybiry, w „bieżenstwi”. I wse, każut, nas zwali „biełarusy — grodnienska kartoszka”, bo to ż Grodnienska buła gubernija. Tak i wse pysali, szczo „biełarusy”… A skuol sioj nasz narod, jak wuon uziawsia, jakaja joho historyja?

Któż zaprzeczy, że gdy przychodzi żyć w „obcoplemiennym” państwie, trudno jest poznać historię własnego narodu. Tym bardziej że na Podlasiu szkoły „dla ludu” w kwestiach naszej historii, języka, kultury pełniły funkcję, którą trudno nazwać oświatową, a raczej wręcz odwrotną. W każdym razie ich zadaniem było i to, aby na ile się tylko da uniemożliwiać twierdzącą odpowiedź na pytanie „Chtoż ja je — czyż ukrajineć?” Czasy się zmieniły, ale tendencje pozostały właściwie niezmienione — może więc nastał czas, by zacząć o tym głośno mówić?

Cóż — daruję panu Włodzimierzowi jedną z historycznych książek, w których opisano skuol sioj nasz narod i zbieram się w drogę, bo na dworze już noc ciemna. Na pewno jeszcze tu wrócę, bo przecież nie tak znowu wiele jest w naszych okolicach domów, gdzie można zostać ugoszczonym naszym ruodnym słowom w jego pisanej, poetyckiej wersji. No, może trochę zbyt chropowatej, ale przecież rodząca chleb sielska ziemia to nie miejskie deptaki — gładkie, ale najczęściej nie dające szansy na skiełkowanie dla ziarna ojczystej mowy.

Jurij HAWRYLUK

*   *   *

To tut żyw Łapuch Kiryło…

To tut żyw Łapuch Kiryło i żuonka Oksenia

Odna doczka zwet’sia Olka a druha Żenia

Diś to jak kazku czy son rozkazaty

Nema Kiryła i Okseni wże tut w siuoj chati

Ikona w kutkowi na wsio nahladaje

Tut żytie prożyte – na pamet’ wsio znaje

Nichto pered jeju pokłuon ne położyt

Wo imja Otca i Syna palci ne złożyt

Lahła persza Oksenia a potum Kiryło

Jak jim żywet’sia – kiepśko czy myło?

W zahrobnuj żyzni po diłach ustrojat

Abo prosławjat, abo wstydom pokryjut

Pudworok zaruos wże – steżki ne znaty

Pro toje wsio Wołodia Sosna pudniawś napysaty

Szczo Oksenia od Ondrieja i Haleny, od Karpa Kiryło

Żyłoś na siuom miesci jim wesioło i myło

Oksenia z Kiryłom w hostyni buwało

„U Kijowi na rynoczku” wona wse spiwała

Koliś buło żyty dobre – wse weseliliś

Nażenut samohuonki – znow pochmeliliś

Koli toj czas litosti ne maje

Wse wietrom striechu tut obdyraje

Szczoż nema tut joho komu pohaniaty

Może swobuodno sobie pohulaty

Jak bacz jak to stało – toj czas proletiew

Ostało puste miescie de Kiryło żyw

Siudy wnuki pryjiżdżajut – kasety pohrajut

Szczo żyw died Kiryło sobie wspomynajut

Ognisko zapalat i drow nakładut

W subotu i w nedielu – pobudut tut

Ohoń pohasaje – dymok w horu pnet’sia

Odjiżdżajut do Bielśka – nichto ne ostajet’sia…

Wołodymyr Sosna

«Над Бугом і Нарвою», 2004, № 2, стор. 43-46.

Залишити відповідь

Ваша e-mail адреса не оприлюднюватиметься. Обов’язкові поля позначені *